niedziela, 25 stycznia 2009

Pokonani przez Pilsko

Tradycyjnie już, jeżeli nie można pojechać w Tatry, jedziemy na Pilsko. Mamy świadomość, że nawet jeżeli śniegu w lasach będzie niewystarczająco do pofrirajdowania, to w odwodzie mamy GAT-owskie boiska...
Pogoda kiepska, oj kiepska. Mgła i potężne wietrzysko skutecznie zniechęcają do działalności poza trasą. Pod hasłem "nie ma złej pogody na narty" w towarzystwie Kwaśnego, Magdy i dwójki krakowskich znajomych foczymy na szczyt Pilska tradycyjną już drogą z Hali Szczawiny, by pokonani przez mgłę i wiatr powrócić na łono narciarskich boisk gdzie po kilkukrotnym wciągnięciu się "łorcykiem" odpuszczamy i półdniową beskidzką wycieczkę uznajemy za zaliczoną...

podchodzimy na Pilsko w bardzo niefajnych warunkach


gdzieś tam jest szczyt


o, dokładnie tutaj!


jeszcze jedna szczytowa fotka - tym razem już w komplecie


...i można zjeżdżać wybierając w przypływie głupawki różne dziwne warianty, jak przykładowo kompletnie przeoraną czarną trasę z Miziowej 


na szczęście po "kilku razach" uznajemy swój narciarski obowiązek za spełniony i z wyrazem ulgi (no i satysfakcji, że jednak nam się chciało!) możemy wrócić do ciepłych domów, gdzie snuć będziemy dalsze plany i marzenia skiturowe na lepsze pogodowo dni ;)

sobota, 17 stycznia 2009

Pilsko (1557m n.p.m.) - czyli brać skiturowa "w realu"

Dzięki osiągnięciom cywilizacyjnym XXI wieku takim jak internetowe forum skiturowe udało się zmontować śląsko-wrocławską grupę szturmową, której celem stało się przedpremierowe przejście trasy Pucharu Pilska, czyli zawodów w skialpiniźmie organizowanych przez klub skialpinistyczny Kandahar. Tomek "Lochness" jako biegły w piśmie i orientacji w terenie został dyrektorem sportowym wycieczki. Ja z kolei wraz z kilkoma innymi osobami stanowiłem skiturowy "proletariat". Bardzo malownicza, acz nieco męcząca trasa biegła z Hali Szczawiny na Pilsko, dalej zjazd ze słowackiego wierzchołka w stronę Munczolika, podejście na Przełęcz Cudziechową, zjazd do Potoku Cebulowego i przez Halę Górową powrót na Halę Miziową. Kilka stopni mrozu, przepiękne widoki na Tatry i Podtatrze oraz ostra walka w zjeżdzie o to, by zjechać pozatrasowo z zachowaniem jakiegokolwiek stylu i honoru - to to co zapamietałem z tej wycieczki. Trochę wspomnień i reminiscencji odżyło podczas trawersowania Hali Górowej, gdzie jako kilkunastoletni chłopiec wprowadzany byłem w góry i w życie przez sporo starszych ode mnie Przewodników Beskidzkich SKPB Katowice...

korzystając z dobrodziejstw infrastruktury wjeżdżamy wyciągiem na Halę Szczawiny...


...z której podchodzimy już na fokach starą nartostradą łączącą się z drogą idącą na Pilsko przez tzw. Byka


odsłaniają się piękne widoki na Tatry



dochodzimy do kopuły szczytowej Pilska



słowacki wierzchołek tuż, tuż




i wreszcie szczyt


widoczność oszałamia


jest bardzo zimno...


...i dlatego po chwili zjeżdżamy już w stronę Munczolika


podejście do czerwonego szlaku


na dole przestaje wiać i rozpogadza się



zjazd do Cebulowego i męczące (prznajmniej dla mnie) podejście na Halę Górową, tak ładną i wprawiającą w zadumę...


...że nawet gość z Wrocławia - Krzysiek "Letach" się zamyślił ;)


na ostatnich nogach i w zapadającym zmierzchu dochodzimy na Halę Miziową...


...by zjechać nartostradą do Korbielowa i zintegrować się ostatecznie w tamtejszej karczmie.
To bardzo miłe i budujące gdy okazuje się, że za wirtualną rzeczywistością i wirtualnymi nickami stoją żywi i naprawdę bardzo sympatyczni ludzie, którzy są w stanie poświęcić wiele czasu, sił i energii, przejeżdżając czasem kilkaset kilometrów tylko po to - by z forumowymi bratnimi duszami "ściorać się w śniegu" ;)

sobota, 10 stycznia 2009

Grześ i Rakoń

Segregowałem ostatnio fotki i pomyślałem, że może ciekawie byłoby kilka "odkurzyć". Każdy z nas miał (lub będzie miał) swoja pierwszą, "prawdziwą" tatrzańską turę, kiedy to z Beskidzkich stoków lub z okolic Kasprowego przenosimy się w kolejny etap narciarskiego wtajemniczenia... Banalna ta, zdawałoby się wycieczka narciarska opisana poniżej, zmęczyła mnie bardziej niż późniejsze zjazdy z Rysów czy Baranich Rogów.
Dla wszystkich poczatkujących - pamiętajcie; przygotowanie do sezonu i szlifowanie techniki narciarskiej to jest to co decyduje póżniej o Waszym zdrowiu i samopoczuciu! ;)
-------------------------------------
Mam w pamięci taki piękny, styczniowy dzień gdy pomimo śniegu i siarczystego mrozu Duch Przygody kazał mi opuścić o godzinie 4 rano moje przytulne, wygodne i ciepłe łóżko. Po krótkiej z nim szarpaninie dałem za wygraną. Na Ducha Przygody nie ma mocnych. Łeb pod kran, herbata do termosu, odśnieżyć auto i ziuuuuu! Jeszcze podczas parzenia herbaty budzę Kwaśnego; teraz już pędzę w jego kierunku i za moment zaspane i zaskoczone sytuacją ciało kolegi ładuje się niezgrabnie do samochodu. Kilka godzin i dobrze znana zakopianka doprowadza nas do Chochołowa. Przysposabiamy się turystycznie i rozpoczynamy akcję górską. Na dobry początek 7km z buta Dol. Chochołowską. W schronie motywujemy się do dalszej akcji śniadaniem i czekoladą na gorąco, po czym już na nartach pędzimy ku pierwszemu z naszych celów – Grzesiowi (słow. Lučna, 1653 m n.p.m). Pogoda jak drut; słońce, mróz, bezwietrznie. Góry puste. Męczące podejście i rekompensata w postaci niesamowitej przejrzystości powietrza i pięknych widoków na Tatry, Podtatrze i Beskidy. Na Grzesiu łyk zasłużonej herbaty, przestawiamy wiązania i buty do zjazdu i pędzimy w stronę Długiego Upłazu i nim na Rakoń (1879 m n.p.m.). Po drodze dwa lub trzy kryzysy kolegi Kwaśnego (k… daleko ten Rakoń, może wrócić, co?), lekka zmiana planów (p…e do Rakonia dojdę ale na Wołowiec to już nie idę!) i w końcu dochodzimy na szczyt Rakonia. Na szczęście zrobiło się na tyle późno, że rezygnacja z wchodzenia na Wołowiec (2064 m n.p.m.) wydaje nam się oczywistością podyktowaną zdrowym rozsądkiem (he, he). Teraz już pozostaje nam jedno: zjazd. Kwaśny się cieszy (bo świetnie jeździ na nartach), ja cieszę się mniej (jeżdżę duuuuuuuużo gorzej i dopiero uczę się jeździć pozatrasowo). Google na oczy i startujemy. Kwaśny, o ile spruł się na podejściu teraz odżywa i kręci w puchu esy-floresy. Ja, świeży na podejściu – teraz stękam. Każda gleba to kilkuminutowe szukanie nart i wygrzebywanie się z głębokiego śniegu. Do Chochołowskiej dojeżdżam ledwo żywy. Jeszcze tylko półtoragodzinne „dawanie z łyżwy” i meldujemy się przy aucie. Kwaśny świeży i radosny jak zimorodek, ja z podkrążonymi oczyma i czerwoną z wysiłku twarzą. Tak, tak, ja wiem: mężczyznę poznaje się po tym jak kończy….

krótka fotorelacja:

pełni energii i przepojeni Duchem Przygody butujemy Chochołowską


pierwsze męczące podejście – Grześ



kryzys wieku średniego – na szczęście Rakoń tuż, tuż…


…wreszcie zziajani uwalamy się na szczytowym śniegu i kontemplujemy świat dookoła. Czyli np. z jednej strony Babcię, która białą czapą dumnie zamyka horyzont…


 …a z drugiej całą masę innych śnieżnych pagórków (Jezu, kiedys to wszystko trzeba będzie zjechać…)


Rozpoczynamy zjazd – Kwaśny odżywa. Hmmmm…


…ślad kolegi jakiś taki zakręcony i dziwnie regularny… A ciul tam, jade po swojemu!


 …i gleba…

 

po drodze mijamy podchodzącą grupę. Aleeeeeee obciach…… góry miały być puste!


Nic to. Trza z dumą zjechać do końca


…a Kwaśny tymczasem z wdziękiem i lekkością śmiga w dół w stronę zbyt bliskiej (dla niego) i jednocześnie tak dalekiej (dla mnie) Doliny Chochołowskiej…

 

 

No co? Każdy się kiedyś zaczyna uczyć jeździć pozatrasowo ;)

niedziela, 4 stycznia 2009

Spacerkiem przez Dolinę Małej Łąki

Gdzieś trzeba się było ruszyć z początkiem roku. W Tatrach niepogoda i lawiniasto. Idziemy do Małej Łąki z zamiarem dojścia na Kondracką Przełęcz. Pogoda tak fatalna, że rezygnujemy przed Głazistym Żlebem. Jakoś tak nic się na tej turze nieukładało. Smutny wycof i powrót dla odmiany przez Korbielów. Ale przynajmniej był czas oscypki kupić...

wydaje się, że pogoda może będzie. Jadę samotnie; znajomi posylwestrowo dochodzą do siebie w Javorinie


Kwaśny już czeka


Najpierw jeździmy w Jurgowie, by w końcu zaparkować u wylotu Małej Łąki



Wielka Polana





w końcu wycof i zjazd szlakiem wzdłuż trasy podejścia - wąsko i mało przyjemnie


Czasem nieudane tury równieź uczą i mają wartość. Dzięki przygodzie w Małej Łące wiem, że aby tura była udana trzeba mieć spręża, dobry humor i świadomość, że nie ma sensu robić nic na siłę...

czwartek, 1 stycznia 2009

Noworoczne hej! - czyli "Tour de Bukowina"

Wstałem o 6 rano i wymknąwszy się z kwatery po partyzancku z nartami pod pachą postanowiłem przywitać nowy rok foczeniem. Przepiękna pogoda, lekki mrozik, dobry czas na wyjście w góry. Ja kieruję się w stronę Wierchu Olczańskiego i zataczając wielkie koło zamierzam wrócić za kilka godzin. Mam za plecami przepiękną panoramę Tatr i pogrążoną w pijacko-sylwestrowej śpiączce Bukowinę Tatrzańską. Pustki wszędzie, cywilizacja wymarła, tylko słońce wschodzi jak gdyby nigdy nic, nic sobie nie robiąc z kalendarza i Nowego Roku...