sobota, 30 maja 2009

Z rowerem i nartami na Baranie Sedlo (2393 m)

Tak naprawdę to skończyliśmy już z Kwaśnym sezon dwukrotnie. Kiedy jednak okazało się, że z uwagi na częste napady nieuzasadnionej złości, odburkliwość i ogólną nerwowość nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować, stało się jasne, że musimy jeszcze gdzieś pojechać… Świadomość, że gdzieś tam leży śnieg stawała się nie do zniesienia. Szybka nocno-piątkowa sesja telefoniczna i w sobotę 30 maja o 5 rano pędzimy w stronę południowej granicy, nie zrażając się prognozą pogody w stylu „pełne zachmurzenie” i „dážď so snehom”. Oczywiście w ciągu całego dnia nie spadł nawet 1 płatek śniegu, a na Baranim Sedle podziwialiśmy siedząc okrakiem piękną panoramę… Tym razem uzbrojeni jesteśmy w rowery; z doświadczenia wiemy, że najtrudniejsze na całej wyrypie są właśnie końcowe powroty drogą do samochodu („Stary, ja p…...e, następnym razem to bierzemy rowery!). No i właśnie nastał czas „następnego razu”…

Najpierw trzeba się jakoś zapakować...


Po zapakowaniu całego majdanu na plecy jazda przez Dolinę Kieżmarską to ostra walka





Ilość szpeju zmusza do częstych restów


na szczęście śnieg uniemożliwia czasem jazdę...


wreszcie dojeżdżamy do Zielonego Plesa


Szybkie śniadanie; omlet z dżemem (2,30€) i kawa (1,60€) skutecznie stawiają nas na nogi. Po zmianie obuwia i przypięciu rowerów do płota startujemy




Podejście pod próg Dolinki Dzikiej



Forsowanie progu nartami i w narciarskich butach nie należy do najprzyjemniejszych. Jeszcze nam się nie śni, że za parę godzin będziemy zmuszeni iść tędy w dół…






Spotkania trzeciego stopnia z kamzikiem. Stada kozic przebiegają w okolicy co jakiś czas

…i znów walka z ekspozycją

Docieramy wreszcie do Dolinki Dzikiej (Veľká Zmrzlá dolina)


Nad naszymi głowami co chwilę przewalają się chmury, dzięki czemu widoczność mamy co kilkanaście minut… Wzdłuż żlebu z Baraniego Sedla wiszą bardzo gustowne lodziki, odpadając co jakiś czas i skutecznie nas strasząc


Kwaśny w środkowej części żlebu


Na Baranim Sedle siadamy okrakiem, chmury podnoszą się na 15 minut i wychodzi słońce. Jak fart to fart…


Chowamy termosy, dojadamy batoniki, przychodzi mgła. Ooooocho, trzeba zjeżdżać…



Wyjeżdżając ze żlebu, wyjeżdżamy z mgły. Szerokie i dziewicze pola śnieżne Dolinki Dzikiej dają możliwość superowego narciarskiego relaksu…




Dojeżdżamy do progu Dol. Dzikiej, którego to pokonanie okazało się kluczową trudnością tego dnia




Trasa zjazdu prowadzi wąskim żlebem zwanym „flaszką” (chyba?); trudności polegały na tym, że śniegu w żlebie już niewiele, jest wąsko, kamieniście i co jakiś czas żleb jest poprzecinany szczelinami którymi leje się woda. Dojechać da się do wodospadu; przy nim jest już wytopione na kilka metrów. Śnieg poniżej wodospadu jest z kolei podmyty przez potok (który płynie żlebem pod śniegiem) i raczej nie mamy psychy aby go obciążać… Podchodząc liczyliśmy na to, że obejdziemy jakoś szczelinę przy wodospadzie i niżej zjedziemy dalej. Na miejscu okazało się to jednak niewykonalne. Skończyło się odpięciem nart i żywcowaniem w trójkowych trawach i kruszyźnie w stronę skalnej grzędy, którą idzie szlak z łańcuchami… Ten fragment dnia trochę nas złomotał psychicznie ;)

Kwaśny przy wjeździe do „flaszki”


W żlebie



…dalej już chyba nie pojedziemy…


Trawersujemy grzędą do łańcuchów




Zejście po mokrej skale i łańcuchach (całe szczęście, że są!) z nartami, plecakami i w narciarskich butach to niezła przygoda ;)


Po zejściu grzędą zakładamy narty i w 15 minut jesteśmy przy Zielonym Plesie. Po batoniku i wskakujemy na rowery. Jakość poniższego zdjęcia najlepiej obrazuje stan naszych kończyn i kamienistość zjazdu…


Po 48 minutach dojeżdżamy do parkingu Biela Voda (5,31€) osiągając chwilami niezłą prędkość…

Na parkingu przez 10 min łapiemy oddech, pakujemy graty do auta i zaraz potem zaczyna padać deszcz. No tak, jak fart to fart ;)

Krajobraz po bitwie…


Tym razem było to chyba naprawdę zakończenie sezonu bo dla równowagi psychicznej jadę nad morze, a po 15 czerwca śniegu już chyba nigdzie nie będzie. Chociaż, kto wie?

Pozdrowionka!

niedziela, 10 maja 2009

Rysy - przygoda w stylu "pantha rhei"

Zachęceni opisami i sprzyjającą aurą postanowiliśmy uderzyć "tej ostatniej niedzieli..." na Rysy. Pomimo wyjazdu o 3.30 i startu o 7.00 z Palenicy, na Rysach po różnych perturbacjach zameldowaliśmy się dopiero około 17. W sam raz na burzę… Zjazd rysą w mleku i przy grzmotach to całkiem ciekawe doświadczenie. Na szczęście czym niżej tym lepiej i o 22.00 dobijamy szczęśliwie do Palenicy. Bardzo fajna wycieczka; skiturowców spotkanych moc (pozdrowienia dla Pana Dyrektora ;) ), lawiny walące z Kotła Kazalnicy, dwukrotna ewakuacja przed lawino-zsuwami i całkiem fajne warunki śniegowe przy zjeździe sprawiają, że myślami dalej jestem w okolicach Czarnostawiańskiego Kotła....
Krótka relacja:

Poranny, rozruchowy spacerek asfaltem i warunki pogodowe nastrajają optymistycznie


wreszcie najpiękniejszym asfaltem świata dochodzimy do Moka



w górach śnieg, a w dolinach już prawie lato

Śniadanko w "pięknych okolicznościach przyrody". Z Andyxem i Bez-nart-nym Marcinem czekamy na resztę ekipy. Przy okazji pałaszowania jajecznicy kibicujemy czwórce dochodzącej do Hińczowej (ktoś z forum?)

 


Podejście na próg Czarnego Stawu




Czarny Staw i polska „ściana ścian”


Sypie się zewsząd i to dość regularnie…


hmmm, z uwagi na późną porę i operujące słońce - Panta Rhei – wszystko płynie…


Czarny Staw zostaje pod stopami; dochodzimy do Buli pod Rysami. Myśli same krążą wokół lawiny z 2003…


A tymczasem chmur coraz więcej…


rest przy początku rysy


W rysie mijanka z Panem Dyrektorem TPN (technika no, no ;) ) z którym to miło sobie wcześniej pogawędziliśmy przy schronie


rysą mozolnie w górę…




wreszcie dochodzimy do grani; zbierają się burzowe chmury


Andyx szczytuje. W oddali słychać grzmoty… Hmmm….


Robi się nie fajnie, zaczyna padać deszcz; zjeżdżamy rysą ścigając się z burzą. Pierwsze kilka metrów to właściwie zsuw po betonowo-lodowej rynnie. Potem już dużo prościej


Przy Buli przejaśnia się i wreszcie można poszaleć





do Moka dojeżdżamy juz po ciemku. Kolacja w pustym schronisku...


...i o 22.00 docieramy do parkingu


Udział wzięli (od lewej): Andyx, Bez-nart-ny Marcin, Magda, Kwaśny, Dominika i ja. Trasa zjazdu w tle ;)


Zjazd z Rysów jest bardzo długą, malowniczą i stosunkowo trudną turą wysokogórską. Podejście na Rysy od Czarnego Stawu jest praktycznie na całej długości narażone na niebezpieczeństwa obiektywne (prawdopodobieństwo lawin, spadających kamieni). Kluczowe znaczenie mają tutaj warunki w jakich przychodzi nam podchodzić na Rysy.
Za to długi i piękny zjazd pozostaje w pamięci na baaaaardzo długo...