sobota, 3 kwietnia 2010

Na nartach z Niżnich Rysów i hulajnogą z Moka

W Wielki Piątek zafundowaliśmy sobie wieczorną eskapadę do Morskiego Oka. Grzeszyliśmy chyba ciut za bardzo w minionym roku bo plecaki, narty i cały majdan dały nam się nieźle we znaki. Idziemy we trzech: Bez-nart-ny Marcin, Kwaśny i ja. Jednak jeszcze przed Wodogrzmotami spotykamy piątkę narciarzy z MaćkiemS na czele. Zaprzyjaźniamy się szybko i dalsza droga do Moka upływa pod znakiem opowiadań i dyskusji. W starym schronisku późna kolacja, dwa łyki integracyjnej wiśniówki i na grzędę spać.
Poranek wita nas przepiękną pogodą. Podwójna jajecznica w schroniskowym bufecie i ruszamy przez zamarznięte Morskie Oko w kierunku Czarnego Stawu. Po jakimś czasie okazuje się, że w sumie idziemy w sporej bo aż 11-sto osobowej grupie. Część z nas idzie na Rysy, część na Niżne Rysy. My zaliczamy się do tej drugiej grupy; na Rysach byliśmy w maju zeszłego roku, a Niżne Rysy jeszcze przez nas narciarsko nierozpoznane. Ciągną bardzo. Przed nami widać sylwetki jeszcze kilku podchodzacych osób.  No tak, pogoda piękna, wszyscy zgłodniali śniegu. Czy jest lepsze miejsce na Wielkanoc niż Morskie Oko?
Na szczycie meldujemy się po 4 i pół godzinach. Tempo mamy niespieszne. Śnieg początkowo to twardy beton, od Czarnego Stawu idziemy w rakach z nartami na plecach. Dopiero póżniej śnieg trochę odpuszcza i robią się świetne warunki do zjazdu. Na Niżnich odprawiamy szczytowe godzinki i już za moment zasuwamy w dół. Zjeżdżamy z samego szczytu; początkowo trochę wąsko, jest okazja poćwiczyć obskoki, później już tniemy szybko długim skrętem. Zjazd na Bulę pod Rysami rewelacyjny; świetny śnieg, słońce, przestrzeń pod nogami i piękne góry z każdej strony. Na Buli krótki odpoczynek i stromymi, szerokimi polami Kotła pod Rysami zjeżdżamy dalej. Kilka centymetrów świeżego śniegu na ciut "odpuszczonym" betonie - to jest to. Bardzo pasują mi takie warunki i jazda jest dla mnie czymś niesamowitym. Zjeżdżamy z Kwaśnym i pozanym po drodze Hiszpanem Albertem z bananami na twarzach. Bez-nart-ny nie zostaje wiele w tyle zjeżdżając tradycyjnie już na czterech literach, z czekanem w jednej ręcę, a aparatem fotograficznym w drugiej. W Moku browar za wspaniałą skiturę, wygłupy i pogaduchy z zaprzyjaźnionym z nami dyżurnym ratownikiem i już za moment zbieramy się do zejścia. Tym razem 9km asfaltu nie przeraża. Niczym ruchem sztukmistrza wyciągamy z Kwaśnym wniesione tu specjalnie na tę okoliczność hulajnogi. Do Włosienicy po starym dziurawym asfalcie i bruku powolutku, później już szum w uszach i wiatr we włosach aż do Palenicy. Pohukując jak indianie i śmiejąc się glośno do siebie, z nartami na plecach, oświetlając sobie drogę czołówkami (w międzyczasie zrobiło się już ciemno) zjeżdżamy do parkingu w Palenicy w czasie 33 minut...

krótka fotorelacja:

Sobota wielkanocna wita nas piękną pogodą. Spacer po zamarzniętym Morskim Oku to przyjemność


Mnichowy Żleb - może uda się zjechać jeszcze w tym sezonie?


podejście na próg Czarnego Stawu


Krzyż oznacza zakończony pierwszy etap podejścia...


...i wreszcie można spojrzeć za siebie


nad Czarnym Stawem; za nami widoczny nasz cel zza którego wychodzi słońce
- Niżne Rysy (2430 m n.p.m.)


jak to dobrze, że staw zamarznięty i można na skróty wprost pod ścianą Kazalnicy...


przed nami Szeroki Zagon i Długi Piarg - tamtędy prowadzi nasza droga


zamiana nart na raki


Długi Piarg to baaaaardzo lawiniaste miejsce, które przy większym zagrożeniu lawinowym zminia się w zsyp dla okolicznych ścian. Grudniowa tragedia warszawiaków każe pamiętać, że tutaj może być niebezpiecznie nawet przy 10 cm pokrywie śnieżnej...


Bez-natr-ny Marcin i Kwaśny czekają na słabsze ogniwo tramwaja...


...który podąża w górę niczym ratrak


miejscami stromo i lodowo


za to widok na stawy przedni


wreszcie dochodzimy do Kotła pod Rysami


Kwaśny (po tylu latach) wychodzi z cienia, he, he


widać już szczyt


powyżej Buli pod Rysami krótkie bivacco


i znowu w górę. Za naszymi plecami jedna z najtrudniejszych linii do zjechania w naszych Tatrach - Zachód Grońskiego. To ta biała linia idąca w prawo nad naszymi głowami...


Kwaśny ostatnie trzy tygodnie chorował na zapalenie płuc i chyba coś dostał bo teraz zasuwa pod górę jak Marit Bjørgen. Cóż, jak to mówiła Justyna - też trza będzie zachorować...


w żlebie wyprowadzającym na szczyt spotykamy zjeżdżającego już Konrada z ekipą. "Kampress pieronie! Ino mi całego śniegu nie zepsuj!!!". Na szczęście Kampress sztachety zostawił w domu więc jest szansa, że coś z tego śniegu zostanie ;)

 

zazdrościmy mu wielce; jednak na zjazd trzeba sobie zasłużyć.
A zanosi się na jeden z najfajniejszych zjazdów w tym sezonie

 

ostatnie metry tuż pod szczytem



za moimi plecami Rysy i pięknie widoczna linia zjazdu rysą - tam zjeżdżaliśmy w burzy w maju zeszłego roku


część ekipy już na szczycie. To się nazywa "parcie na szkło" ;) 


cały świat u stóp - Kwaśny pozuje z Doliną Ciężką, Galerią Gankową i Gerlachem...


...a ja leżę płaskim bykiem z widokiem na Zachodnie


Kolega ma trochę "miętkie" nogi. Ok, ok żartowałem - on nigdy nie ma miękkich nóg; tak naprawdę demonstruje nam technikę zjazdu


no i wreszcie to po co tu weszliśmy. Zjazd z Niżnich Rysów - Maćko pierwszy


u góry ciut wąsko...


...i ciut stromo, czyli tak jak lubimy


Kuba zasuwa zawodowo


Uwaga! Tera jedzie Kwaśny...


...śmiga obskokami jak baletnica...


no i na szarym końcu niżej podpisany...


...ćwiczy obskoki w realu...



Śnieg świetny. Poniżej czekają na nas szerokie pola śnieżne i jazda na pełnym gazie długim skrętem...
Yeah, yeah, yeah!!!



jazda na granicy światła i cienia



...jeden skręt w cieniu, jeden w słońcu...




...my śmigamy, a Bez-nart-ny Marcin stoi na Buli i trzaska fotki...


no i przejazd Kwaśnego





..a za nami Albert na pięknie pociętym przez nas stoku


zjazd Długim Piargiem to już walka z betonowym śniegiem; tutaj słońce nie zdążyło jeszcze dotrzeć i "odpuścić" trochę śnieg. Za to widoki na Czarny i Moko przecudne




ostatnie szusy...


...i z Czarnego Stawu trawers pod Maszynkę do Mięsa, skąd już rozpędem na taflę Morskiego Oka.
Powrót w cudownym popołudniowym słońcu przez zamarznięty staw w otoczeniu wielich ścian Mięguszowieckich Szczytów jest czymś baaaaaardzo przyjemnym. Wreszcie schronisko...


browarek na werandzie, bigosik przy stole, kawa w toprówce - wszystko po takim dniu smakuje wyjątkowo. Ostatnie pogaduchy przy schronie...


...i zasuwamy po pozostawiony w starym schronisku depozyt...


...w postaci dwóch specjalnie na ten moment czekających hulajnog ;)


do Włosienicy po starym asfalcie więcej idziemy niż jedziemy...



...ale dalej to już pełen odjazd



Kwaśny do perfekcji opanował jazdę w narciarskich butach i z 22kg balastem na kręgosłupie...

 

asfalt czasem zalodzony, hulajnogi dają jednak radę - gorzej z hamulcami, w pewnym momencie byłem bliski poparzenia sobie pięty


jeszcze przed Wodogrzmotami robi się ciemno; sunąc bezszelestnie z czołówkami na kaskach wzbudzamy pewne zaskoczenie u kilku mijanych osób...


 

 

Wyposażeni w nasze "wunderwaffe", z Włosienicy do parkingu w Palenicy docieramy w 33 minuty kompletnie bezwysiłkowo (no dobra, trzy razy musiałem zmienić nogę).
Do Morskiego Oka bez hulajnogi już się nie ruszam. No chyba, że TPN zmieni przepisy i będzie można na rowerze....
Wesołych Świąt! :)