środa, 23 lutego 2011

Bliski Wschód - czyli z nartami w Bejrucie


Bejrut, 3 rano, lotnisko. Po kilku kontrolach i odprawach oraz stresach związanych z troską o nasz narciarski bagaż, siedzimy już od godziny i czekamy na przylot reszty naszej małej ekipy w postaci dwóch Czechów – Vitka i Petra. Oprócz mnie jest Kwaśny, mój górski partner i przyjaciel na dobre i na złe, wyżyłowany ratrak z ostrym poczuciem humoru oraz Roberto, nasz krakowski przyjaciel, outdoorowiec z m.in. McKinleyem i Acongacuą na koncie. Jeżeli dodać do tego Vitka biorącego udział w zawodach skialpinistycznych i Petra zawodowego przewodnika IVBV – robi się całkiem mocna ekipa. To znaczy byłaby mocna gdyby nie ja, cieniarz i pięknoduch, wieczny ogon i szara masa turystyczna naszej ekipy.

Póki co jednak górska zawziętość moich przyjaciół na niewiele się zda; aby dostać się w góry musimy bowiem przebrnąć przez Bejrut i pół Libanu. W tym celu mamy ustawionego lokersa z busikiem. Libańczyk (oczywiście spóźniony o godzinę) zjawia się w końcu, pakuje nas do na oko dwudziestopięcioletniej Toyoty i ruszamy. Nocny Bejrut, arabska muzyka w głośnikach Toyoty, na prędce kupione owoce na przydrożnym straganie i już jest fajnie. Po ok. 3 godzinach nocnego telepania się początkowo po autostradzie, a później po górskich libańskich serpentynach oraz po przedarciu się przez kilka punktów wojskowej kontroli docieramy do naszego celu jakim jest miasteczko Bcharee i leżące ponad nim Cedres. To najwyżej położony w Libanie ośrodek narciarski; wyciągi docierają na 2850m (pod warunkiem, że działają). Stąd też można przyatakować najwyższy szczyt Libanu Kurdat-at-Saudat 3088m.

Najlepsze określenie jakie znajdujemy dla pierwszego rzutu oka na Liban i samo Cedres to „niezła rozpierducha”. Mnóstwo opuszczonych domów, chaotyczna architektura, zasieki z drutu kolczastego, punkty kontroli z żołnierzami uzbrojonymi w automaty – wszystko to skłania do refleksji i każe pamiętać, że wojska syryjskie wycofały się stąd dopiero 5 lat temu, a przez ostatnie 39 lat kraj ten pogrążony był w wojnie domowej pomiędzy maronitami (chrześcijanie), a muzułmanami (ci z kolei tłukli się dodatkowo pomiędzy sobą – szyici, sunnici,  druzowie etc.). Obecnie napięta sytuacja pomiędzy rządem, a rosnącym w siłę Hezbollahem również nie nastraja optymistycznie. Za tym wszystkim jednak potrafimy dostrzec niesamowicie piękny kraj, który na niewielkiej powierzchni ponad 10 tys. m2 łączy w sobie piękno śródziemnomorskiego wybrzeża z wysokimi górami, stromymi klifami, skalnymi wąwozami i żyznymi dolinami.

Nas jak wiadomo najbardziej interesują góry. A w górach zgodnie z naszymi oczekiwaniami leży ponad 1,5m śniegu.
Niestety pierwsze dwa dni naszej działalności to walka z opadami śniegu, zagrożeniem lawinowym i mgłą czyli „kurva piczu wole, dyfuz” – jak zwykł mawiać Petr… Dość powiedzieć, że po dotarciu z foki na 2500m i po zrobieniu przekroju- kilkadziesiąt centymetrów świeżego na lodowym podkładzie - Petr określa zagrożenie lawinowe jako tatrzańska czwórka i proponuje odwrót. A Petra, tak jak zresztą każdego IVBV w górach warto słuchać. No i tak resztę czasu spędzamy na ganianiu po stoku z pipsami i wymyślaniu coraz to nowych wariacji śniegowych. Może i dobrze, bo tydzień przed nami 11 Francuzów pojechało z lawiną, która zakończyła się śmiercią jednego z nich.

Na szczęście modły nasze zostają wysłuchane i na kolejne dni włącza się lampa, która pozwala na normalną działalność górską. To dobrze, bo w hotelu żarcie podłe, internet szwankuje, obsługujące nas kafary ni w ząb nie gadają w żadnym cywilizowanym języku, zapasy piwa i pistacji kończą się, a do najbliższego „sklepu” kawał drogi z buta…

Eksplorujemy góry trochę „na czuja” – mapy żadnej nie ma, nazwy zresztą i tak z gatunku tych nie do wymówienia  - więc kierujemy się kryterium estetycznym i łoimy co się da. Trochę pomaga nam spotkany miejscowy guide Radjaa – podobno jedyna osoba, która wie o tych górach pod względem skiturowym wszystko.

Po kilku dniach słonecznego narciarstwa pogada załamuje się, a wraz z nią i nasze nastroje. Vitek przebukowuje powrotny lot na wcześniejszą datę, Petr zostaje pomimo niepogody w Cedres (bo w Brnie i tak nie ma co robić, a tutaj przynajmniej jest śnieg…), a Roberto, Kwaśny i ja przenosimy się do Bejrutu by poznać inne rejony Libanu, nażreć się humusu, baraniny i podelektować się wodną fają.

No i tak trafiamy do chyba najbardziej podłego hotelu w Bejrucie, za to z „private bathroom”, wentylacją w postaci dziury w ścianie i ceną 12USD za noc. Na kolejne dni wynajmujemy samochód z kierowcą, którym okazuje się być „Mariiiiooo di Columbia, Si, Si Bogota!” – sympatyczny Kolumbijczyk mieszkający od lat w Libanie i władający w przeciwieństwie do nas biegle hiszpańskim i arabskim. Pomimo lekkich problemów komunikacyjnych zwiedzamy dzięki Mario matecznik Hezbollahu czyli Dolinę Bekaa, starożytne miasto Baalbek,  skiturujemy godzinę drogi od Bejrutu w Mzaar-El Faraya i w ogóle jest fajnie. Nocne powroty górskimi drogami z szalejącym za kierownicą Kolumbijczykiem i płynącą z głośników „musica di Columbia” na pełny regulator pozostaną w mojej pamięci na długo. Tak jak i cały Liban, ze swoją ogromną różnorodnością, z pięknymi górami Liban i Antiliban, ze świetnymi zjazdami w dobrym śniegu, z sympatycznymi ludźmi i z przyjaciółmi, z którymi od teraz mamy trochę wspólnych „okruszków pamięci”.

Oto kilka z nich:

Wszechobecne flagi Libanu z narodowym symbolem - Cedrem - oraz równie wszechobecne druty kolczaste


Typowy libański pejzaż przydrożny




Przy mijankach trzeba uważać, żeby nie pójść na czołowe…

 
Rzut oka na miasteczko Bcharee i Dolinę Quadisha…


…oraz na położone powyżej góry Liban w okolicy Cedres


Będzie gdzie pojeździć


Praktycznie spod hotelu w Cedres można na fokach



 


Rezerwat cedrów – pozostało ich ok. 350, najstarsze mają po 1500 lat…

 
Podchodzimy pod przełęcz, której nazwy nie znamy - ok. 2500 m n.p.m.

 

W górach Liban czasem natknąć można się na różne niespodzianki wystające spod śniegu…

 
…które jednak nie są niczym groźnym w zestawienu z górami Antiliban – górami tymi biegnie granica z Syrią, a góry te nie nadają się do turystyki ani do narciarstwa z uwagi na bardzo duże zaminowanie…

United Colors na grani Gór Liban - na horyzoncie drugie libańskie pasmo - Antiliban


Widok ze szczytu ok. 2900 m n. p. m. na żyzną Dolinę Bekaa, a za nią odsłaniające się góry Antiliban, góra Hermon i Syria…

 
…i na drugą stronę: malownicza Dolina Quadisha – ostoja maronitów (chrześcijan), którzy dzięki wydrążonym w skałach doliny domach i monastyrach przez wieki byli nie do ruszenia

 
Jakiś nienazwany (dla nas) szczyt ok. 2900 m n. p. m.  – kolega coś zgubił czy Mekki szuka? W dole Dolina Quadisha, rezerwat Cedrów z prawej i miasteczko Bcharee poniżej

 
Wreszcie długi i piękny zjazd


Biel, biel i tylko nasze ślady

 
Piękna pogoda pozwala na szukanie coraz to nowych zjazdowych celów


 
Góry Liban to mnóstwo wapiennych skałek ułatwiających orientację i zapraszających do frirajdowych zabaw...

 

 
...oraz do boulderowych przystawek


zjeżdżając można natknąć się na różne dziwne nieruchomości...



Libański film drogi – czyli powrót z gór

 
 
 
Po najwyższych górach w okolicach Cedres przychodzi pora na odrobinę kultury i krajoznawstwa. Atakujemy Dolinę Bekaa i starożytne miasto Baalbek

Meczet w stylu irańskim w Baalbek; wszechogarniające śpiewy muzezinów i plakaty Hezbollahu na ścianach tworzą odpowiedni klimat


 W środku miasta imponujące ruiny i nagie, ośnieżone wzgórza dookoła, refleksja gwarantowana…

 
 



…a na zewnątrz: wszechobecne wojsko…

 
…handlarze z koszulkami i flagami Partii Boga…

 
…portrety duchowego przywódcy Hezbollahu szejka Hassana Nasrallaha…

 
…tętniąca życiem ulica w Baalbek…


…fascynujące rozwiązania trakcyjno-energetyczne i same przyjazne twarze wokół…

 
…typowe środki lokomocji w Libanie – czyli taksówki za kilka USD z łapanki…


 
...transport publiczny - czyli taksówka w Bejrucie (mieliśmy nawet taki konkurs, kto złapie starszą ;)


...sprzedawcy pamiątek witający nas polskim "Dżen dobry kochana!" i wspominający miło pobyt w warszawskim hotelu Victoria (link dla niezorientowanych)...


…oraz typowa architektura – Libańczycy są mistrzami żelbetu, a wystające pręty zbrojeniowe są znakiem firmowym tutejszych budowniczych

 
W górach znaleźć można wypożyczalnie sprzętu narciarskiego – wyjątkowo nie z żelbetu…

 
Po dawce kulturalnych atrakcji wracamy w góry – tym razem kierujemy się do położonego bliżej Bejrutu ośrodka narciarskiego Mzaar – El Faraya

 
Pomimo usłyszanych od spotkanych Norwegów niepochlebnych opinii o tym rejonie – jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni; góry tutaj zdają się mieć niesamowity potencjał frirajdowy

 
 
 
Kolorytu dodają czarno odziane dziewczyny na stoku…

 
…szkoląca się narciarsko armia (polecam zwrócenie uwagi na sprzęt)…

 
I zjawiska pogodowe w postaci Halo


A poza tym jazda, jazda i jazda w doskonałym, firnowym śniegu

 
 
 
 
Kwaśny przytłoczony arabskim światem i mnogością możliwości zjazdowych

 
Czasem trzeba jednak uważać na np. nawisy, których jest sporo


 

 Widok na Mzaar

 
Wyciągi działają teoretycznie do 15.30 – ale w praktyce wygląda to tak, że gość zwija się np. o 14.40 – z uśmiechem wyłączając orczyk i zabierając się z plecaczkiem do domu…

 
…dzięki temu zostaje czas na libańską wyżerkę i zabawy z wodną fają ;)

 
Po frirajdowo-turowych przygodach śląsko-krakowska ekipa melduje się z powrotem w Bejrucie

 
Poglądowy filmik wrzucę za kilka dni - jak się ogarnę

Szukając w necie po powrocie informacji o Libanie znalazłem świetną relację chłopaków z Krakowa z ich pobytu tam.Polecam. Niesamowite ile odnieśliśmy zbieżnych wrażeń.
Z premedytacją nie piszą żadnych praktycznych informacji w stylu co, gdzie i za ile. Jeżeli kogoś będzie to interesować – proszę pytać.  Wszystko zresztą można znaleźć w dzisiejszych czasach w necie ;)

Pozdrowionka!