środa, 23 marca 2011

Ucieczka z roboty czyli tatrzański, wiosenny spontan ;)

Cześć,

Wczoraj uciekłem z roboty i razem z Kwaśnym i Krisem Lizakiem pojechaliśmy w Tatry.

Na ICM-ie wyczytaliśmy, że do południa mgła ale od południa ma iść ku dobremu.

Na Kasprowym okazuje się, że mleko kompletne – zasuwamy więc na Beskid i na czuja wbijamy się w jeden ze żlebów spadających do Cichej. Żleb okazuje się długi, dość stromy i naprawdę fajowy. W dolnej części żleb przechodzi w kosówki i las mroczny jak w Sherwood – i nim to dojeżdżamy na nartach aż do szlaku idącego dnem doliny.

Dalej zasuwamy za Zawory, stamtąd zjazd „w ciemnosmreczyńskie skał zwaliska gdzie pawiookie drzemią stawy” i za chwilę wspinamy się na grań Kotelnicy, by nią dojść do żlebów opadających w stronę Pięciu Stawów. Zjeżdżamy lewym Y i pod wieczór docieramy do schronu.

Tutaj następuje (wobec wyświetlanej na telebimie informacji o lampie mającej nastać dnia następnego) burza mózgów i zapada spontaniczna decyzja (ku zdziwieniu rodzin i kolegów z pracy, he, he), że zostajemy do następnego dnia. Oczywiście nie przewidzieliśmy takiej akcji i nie mamy nawet zapasowych t-shirtów o szczoteczkach nie wspominając – ale jak przygoda to przygoda ;)

Następnego dnia zamiast zapowiadanej lampy mamy potężne zachmurzenie i zatykający wiatr… No trudno, trzeba wracać do pracy bo robi się mała afera. Ja z Kwaśnym wracamy przez Zawrat, a Krzychu zostaje w Srawach by łoić żleby o różnym dziwnym nachyleniu i szerokości…

Krótka fotorelacja:

Dzień pogodowo zaczyna się mało optymistycznie wobec czego spoglądamy w najbliższą przyszłość ciut niepewnie…


Wreszcie znajdujemy żleb o fajnym nastromieniu


Śnieg rewelacyjny – wiosenny firnik



Zjeżdżamy niestety w kompletnej mgle, licząc że śniegu wystarczy aż na dno doliny


Wreszcie wyjeżdżamy z mgły…


Dzięki czemu łatwiej wybierać linię


Udało się zjechać bez zdejmowania nart (tym razem Zaruski by nam zaliczył) choć nie było łatwo


Szlak w Cichej jeszcze do przefoczenia


Zasuwamy do Wierchcichej – w międzyczasie robi się zgodnie z naszymi przewidywaniami lampa


Nareszcie Zawory…



Krótka narada nad dalszymi planami…


Padło na Ciemne Smreczyny



Później męczące podejście na Kotelnicę…


…i już można napić się herbatki na grani


Idziemy granią w stronę prawego Y…


…który okazuje się być zamknięty od góry potężnym nawisem – bez liny raczej nie do zjechania


Nic to – idziemy dalej Kotelnicą. W końcu któryś żleb puści



W końcu dochodzimy do czegoś fajnego - Kris na starcie lewego Y


Jako drugi Kwaśny


Na końcu szara masa turystyczna czyli ja


U góry straszą potężne nawisy…


…a na dole straszą lawiniska. Polecam zwrócić uwagę na linię obrywu za naszymi plecami


Linia obrywu zaczyna się kilkanaście metrów nad Stawem – masy śniegu przytłaczają myślowo. Ilu z nas zjeżdżając na staw czuje się już bezpiecznie…


Pomimo tych mrocznych rozważań buźki uśmiechnięte, bo i dzień był naprawdę udany


Wreszcie dochodzimy do schronu czyli dobrze zasłużonej coli…


…po której to konsumpcji następuje szereg dyskusji, z których wyłania się decyzja – olewamy resztę świata i zostajemy do jutra…

Dzięki czemu możemy zamienić cole na browarka przy którym barwne opowieści Krisa i Kwaśnego ciągną się długo w noc


Poranek nas oszukał – zamiast lampy paskudne pfe chmurzyska.  


No dobra – weryfikacja planów; Krzychu zostaje w Piątce, a my wracamy do roboty


Ostatnie spojrzenie na nasz wczorajszy łup…


…i za moment (1,5h) zjeżdżamy Zawratowym Żlebem uciekając przed huraganowym wiatrem


Jeszcze tylko zejście w rakach z progu Zmarzłego…


…i już można przypiąć z powrotem narty. Szpula przez Czarny Staw, ostry winkel w lewo i człapiemy pod Gąsienicową Kolejkę, by nią burżuazyjnie wyciągnąć się na Kasprusia. Oczywiście po to, żeby po raz pięćdziesiąty chyba w tym roku zjechać Goryczkową. Góra super, a na dole dużo gorzej niż w niedzielę. Ale dało rady dojechać z jednym tylko zdjęciem nart. Po zjeździe najbardziej bolały mnie zęby od zaciskania…


Kwaśny twardziel – dawaj, dawaj!!!


Zdjął. Cieeeeeeniarz…


Tak to udało się spędzić fajowy dzień w Tatrach, który niespodziewanie rozrósł się do dni półtora…
Śniegu na otwartych polach mało ale w żlebach leży jeszcze sporo – i myślę, że przez jakiś czas da radę jeszcze pozjeżdżać.
Niestety musimy się już nastawić na sporo noszenia nart na plecach.

Za to ten firnik w żlebach… ;)

Pzdr!

niedziela, 20 marca 2011

"Kanion" na szaro

Pomimo niesprzyjającej aury udało się nam dziś spędzić bardzo fajny tatrzański dzień. Chodził nam po głowie już od jakiegoś czasu żleb opadający z Wyżniej Pańszczyckiej Przełączki czyli „Kanion”.

Nam czyli Kwaśnemu i mnie. Nie było jednak za bardzo kiedy się przystawić; a to kiepskie warunki, a to brak czasu, a to zniechęcająca relacja Kuby ;)

Z uwagi na szybko znikający śnieg stwierdziliśmy zgodnie, że dziś pomimo szarówki za oknem mamy jedną z ostatnich szans w tym sezonie…

Zebraliśmy się bladym świtem, via Kasprowy (szybkie śniadanko kawa z jajecznicą), jeszcze szybszy zjazd do Murowańca i już zasuwaliśmy na Czarny. Szybkim krokiem (coś lichy ten lód...) przeszliśmy na drugi koniec stawu i już po chwili wlekliśmy się noga za nogą żlebem w górę. Niestety nie udało się nam zjechać żlebu od samej góry – śniegu jest już tam tyle, że nie sposób nawet ustawić nart w poprzek. Zresztą gęsta mgła o konsystencji tatrzańskiego mleka oraz powiewy wiatru skutecznie uniemożliwiły nam podjęcie takich prób. I dobrze, bo chyba bym się tam zabił…

Na pewno wrócimy do „Kanionu” raz jeszcze – którejś lepszej zimy kiedy góry będą całe białe, a słoneczna pogoda pozwoli wykorzystać cały fotogeniczny potencjał, który drzemie w tym żlebie

Kilka fotek:

Wszystko powyżej Czarnego Stawu schowane w gęstej mgle


Zasuwamy w górę trochę na czuja – tym razem nos Kwaśnego okazał się niezawodny…


…i po jakimś czasie trafiamy idealnie w żleb…


…którym dalej zasuwamy w górę



aż do miejsca gdzie szerokość śniegu uniemożliwia już zjazd

Forma może i kiepska ale humor jest ;)


Pomimo tego, że śnieg to beton z cienką warstwą cukru na górze - nie mamy do niego zbytniego zaufania; zjeżdżamy pojedynczo, pierwszy Kwaśny w ładnym stylu, za nim ja w stylu ciut gorszym (he, he)



Niżej niespodzianka – coś tam się poodsłaniało…


…niestety wszystko szare jak na scholastycznej rycinie…

Dojazd do Czarnego Stawu to kluczenie pomiędzy kamolami i kosówką (tu jeszcze było spoko)…


...które to kluczenie swoje apogeum osiąga przy zjeździe Goryczkową (no tu już przerąbane)


Ponieważ jednak zawsze lubiliśmy rozwiązywać zagadki logiczne, a szczególnie „jak dojść z punktu A do punktu B” – udaje nam się zjechać do samych Kuźnic bez zdejmowania nart :)

Mimo tego, iż nie udało się zrealizować w pełni zamierzonego planu wróciliśmy przed chwilą w dobrych nastrojach. Już wiemy, że nawet niedziela na szaro i czarno biało może być całkiem fajna.

Pzdr!