sobota, 23 kwietnia 2011

Wielkanocna sobota na Wysokiej

Cześć,

Tradycyjnie już aby uniknąć jakiejkolwiek przedświątecznej roboty uciekliśmy w piątkowe popołudnie w Tatry.

Razem z Kwaśnym i Krisem późnym wieczorem dotarliśmy do Popradzkiego, gdzie po sytej kolacji przerobiliśmy spartańskie stoły na zewnątrz schroniska w komfortowe miejsca do spania.

Kantowskie „Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie” zostaje spełnione tylko w pierwszej części, gdyż następnego ranka po pobudce o 5 rano i skonsumowaniu szybkiego jogurtu bałkańskiego z musli, za nic sobie mając tanapowską moralność skręcamy w zarośniętą ścieżkę do Złomisk.

Pogoda zaskakująco dobra; zamiast zapowiadanego zachmurzenia i deszczu mamy słońce, które wcale aż tak bardzo nas nie cieszy. Mocno operujące słońce w południowych żlebach jest nam trochę w niesmak.

W końcu dochodzimy do Centralnego Żlebu na Wysokiej; żleb cały zawalony kalafiorami i innymi pozostałościami po schodzących lawinkach – już wiemy, że jazda nie będzie miała wiele wspólnego z przyjemnością. Kris i Kwaśny napierają mimo to do końca, ja mając wytłumaczenie, że zjeżdżałem już tu w zeszłym roku odpuszczam w pewnym momencie. I chyba dobrze, bo chłopaki u góry walczą ze zjazdem. Ja walczę również – po blisko miesięcznej chorobie i leżeniu w łóżku, narty przypięte w stromym i przeoranym lawinami żlebie są przyczepionymi na siłę kawałkami drewna, z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić. Wybiera mi psychę na tyle, że do pierwszego obskoku przystawiam się chyba z 5 minut. Dalej już jakoś idzie. Żleb do Smoczej Doliny pomimo sporego zaśnieżenia nadaje się do jazdy tylko na szerokości kilku metrów – dokładnie śladem lawiny, która zsuwając się wyrobiła elegancki kilkumetrowy chodnik.

Po zjeździe do Smoczej jeszcze tylko trawers Popradzkiej Grzędy i już jesteśmy z powrotem w Złomiskowej Zatoce, gdzie odebrać możemy założony wcześniej depozyt w postacie dwóch par niezbyt świeżych butów.
Ja z Kwaśnym mamy już fajrant, a Kris jak przystało na maszynkę do jeżdżenia wpada na pomysł, by załoić jeszcze Żelazne Wrota. Ostatecznie więc opalamy się z Kwaśnym w Złomiskach, opijając się źródlaną wodą z glonami wprost z Lodowego Potoku, czekamy na Krisa, który po półtora godziny wreszcie zjeżdża z bananem na buzi. Pomarańczka, batonik i zjeżdżamy lewą stroną Lodowego Potoku prawie na sam dół, gdzie po wrzuceniu nart na plecy i sforsowaniu prawo brzeżnie potoku meldujemy się po 15 minutach przy Popradzkim. Jeszcze tylko obiad u znajomego Słowaka w Podspadach i już możemy z czystym sumieniem wracać do domu by rozpocząć świąteczne obżarstwo :)

Kilka fotek:

Poranek w Złomiskowej Zatoce



Nasz plan na przyszły sezon: zjazd z Kończystej żlebem na Stwolską Przełęcz, później w lewo na Zmarzły Staw

Po ostatnich opadach mnóstwo śladów po lawinkach


w żlebie Wysokiej – widok z góry…


…i z dołu


Jakość, a przede wszystkim forma śniegu pozostawia wiele do życzenia


Centralny w całej okazałości


 Kris z uśmiechem daje czadu…


…i hamowanko przy fotografie


Wjazd do żlebu nr 2 – czyli z Siarkańskiej Przełęczy do Doliny Smoczej
Po zsuwie w żlebie pozostało koryto, raz zwężające się, raz ciut szersze


Szkoła obskoków, szkoła życia – oczywiście nie dla Krzyśka, który podsumował akcję „piaskownica”. He, He, życie jest relatywne…


Końcówka żlebu do Smoczej – lekka łamigłówka jak tu jechać


Jeszcze tylko godzinny trawers po wantach, półtora godziny opalania, forsowanie Lodowego Potoku…



…i już w Popradzkim!

Na koniec jeszcze krótki wykład Krisa na temat kijków:



Pzdr!