sobota, 12 maja 2012

Dolina Batyżowiecka i urodzinowy Francuz Bartka



14 maja rąbnęli mi torbę z auta, a w niej laptop, aparat i mnóstwo innych rzeczy. Zdjęcia z wypraw skiturowych od maja zeszłego roku przepadły... 

Rzutem na taśmę, w dzień kradzieży zdążyłem jeszcze wrzucić relację z ostatniego weekendu. Z wielu zdjęć i filmów z tego magicznego, tatrzańskiego, surrealistycznego wyjazdu zostało tylko tyle:


Chłopaki! Na Gerlach jedziemy! W Walowym Żlebie jest śnieg! – głos Bartka w słuchawce jest tak przekonujący, że już następnego dnia budzimy się w kamperze nad Wielickim Stawem. 
W głowie śpiewa Sikorowski : „5 rano, zabawa skończona, różowieje już niebo na wschodzie” – no ok., różowieje, ale coś jest chyba nie tak bo zabawa ma się dopiero zacząć…
Poranna przebieżka nad Batyżowiecki Staw, dalej popod ścianami Gerlacha i nagle okazuje się, że śnieg w Walowym Żlebie taki jakiś wirtualny nieco. Noooo dobra; jak już tak daleko zaszliśmy przed śniadaniem – to skadź zjechać by trzeba, co nie?
No to idziemy. Dochodzimy na Batyżowiecką Przełęcz. Ostatnie kilka metrów bez śniegu ale za to niżej czeka nas całkiem fajny i długi zjazd.
Na przełęczy oczywiście odwieczny konflikt: „freerider” vs „człowiek gór”. Wchodzić na Gerlach i zjeżdżać w zmiękku, czy olać szczyt i zaliczyć zjazd w super warunkach. Ja tam ciśnienia na szczytowanie (przynajmniej tego rodzaju) za bardzo nie mam, Bartek jako zawodowy Przodownik Tatrzański – jak najbardziej. Na szczęście dzięki Krisowi „freeridery czyli „free-frajerzy” zwyciężają. Dzięki Krzychu!
Zjazd jest zajefajny: lekko odpuszczony śnieg, słońce, pustka i wysokie góry dookoła. Dojeżdżamy nad Batyżowiecki Staw i jako, że wcześnie jeszcze nieprzyzwoicie, decydujemy się eksplorować dalej Dolinę Batyżowiecką. Jestem tu po raz pierwszy więc mam dodatkową motywację aby zmusić swoje „nędzne ciało, roztelepane niczem po łożu madejowem” do kolejnego wyjścia w górę. Tym razem idziemy drugą odnogą Batyżowieckiej, popod ścianami Kończystej. Dzięki temu mamy dobry wgląd w masyw Gerlacha: a to pogadamy o drogach na niego, a to o żlebach z niego, a to o niefartownych partyzantach którzy w 44 roku przygrzmocili w Zadni Gerlach, że aż fragmenty samolotu Li-2 na drugą stronę grani przeleciały…
Dochodzimy wreszcie pod Kościółek. Ja zrzucam plecak, rozsiadam się wygodnie i ogłaszam, że teraz będę robił godzinne rekolekcje, a chłopaki pchani kompletnie dla mnie niewytłumaczalną ambicją prą dalej na Przełęcz koło Drąga. Dochodzą szybciutko i zaliczają mega fajny zjazd z przełęczy. Zgrzytanie moich zębów niesie się po Batyżowieckiej dość mocno.
Bartek, przechodzący o północy do klubu 30+ obmywa jeszcze ciało w Batyżowieckim Stawie (licząc, że Korona Stawów Tatrzańskiech spocznie jeszcze kiedyś na jego głowie), a my po nabożnym umyciu umęczonych stóp zasuwamy rześko do Śląskiego Domu na zasłużoną Cofolę.

Wieczorkiem przeprowadzka na polską stronę; zostawiamy narciarsko-sprzętowy depozyt w starym schronisku w Morskim Oku, a sami śpimy na parkingu w Łysej. O kolejnej już 5 rano zaczynamy poranną przebieżkę tym razem do Moka. A wszystko to dlatego, że Bartek chce sobie zrobić, że tak powiem „urodzinowego francuza”. No to w nieziemskim upale zasuwamy na Szpiglasową, gnani świadomością, że według wszelkich prognoz po godzinie 14 przywali nam deszczem. Na Szpiglasowej zaliczam lekki kryzysik, dzięki któremu zaliczam fajny samotny zjazd w stronę Piątki, a Bartko z Krisem cisną granią przez Miedziane w stronę Francuza, którym po około godzinie w fajnym stylu zjeżdżają. Spotkanie następuje na Niedźwiadku, co stanowi dobrą okazję na małą, urodzinową  imprezkę ;)

Trochę foto-wspomnień:

Najpierw spacer Tatrzańską Magistralą


Dochodzimy nad Batyżowiecki Staw




Poranna twardość pod ścianami Gerlacha zmusza do sporej koncentracji na podejściu (he, he, fajne zdanie wyszło)


Za plecami zostawiamy Batyżowiecki Staw…



…po czym następuje lekka konsternacja: gdzie ten cholerny śnieg? Może to nie ten żleb? What the mother f…r???


Nic to! Ciśniemy dalej. Krzycho podchodzi na tle Walowego Żlebu…


…i dalej aż na Batyżowiecką Przełęcz


Bartek na tle Batyżowickiego Szczytu


Samo wejście na przełęcz już z buta; śnieg zaczyna się kilkanaście metrów poniżej


Batyżowiecka Przełęcz


Krzysiek zapuszcza żurawia w stronę Zadniego Gerlacha


Nad głowami sterczy Targana Turnia


Rzut oka w stronę Wysokiej…


…potem na Białą Wodę…


…i na koniec na nasz zjazd – z Kończystą i Kościółkiem w tle


Wreszcie zjazd z Batyżowieckiej Przełęczy i najpiękniejszy ślaczek świata



zjazd z Batyżowieckiej Przełęczy

Rura przez kolejne piętra Batyżowieckiej









Eksploracji ciąg dalszy – teraz zasuwamy na lewo od Kościółka





Ja zostaję, chłopaki idą na Przełęcz koło Drąga…





…skąd zaliczają fajny zjazd

zjazd z Przełęczy koło Drąga

Pora wracać





Węże w Batyżowieckiej?


Batyżowiecki Staw zdążył już rozmięknąć na tyle, że można pokusić się o kąpiel





Ostatnie spojrzenie na Poprad w dole…



…i z powrotem biegusiem do Śląskiego



Kolejny ranek wita nas już na Łysej Polanie



Nawet jelonki zdawają się być zdziwione naszą obecnością na szosie do Moka o tak wczesnej porze



Upał sakramencki…





Wrota fajnie wyśnieżone ale Głaźne już raczej nie fungują



Jeszcze rzut oka na Mnichowy Staw



I już końcowy trawersik na Szpiglasową



Kris z Bartkiem zasuwają granią na Francuza…



…a ja zsuwając się po łańcuchach i resztkach śniegu pikuję ze Szpiglasowej na Niedźwiadka.
Tak wygląda góra Szpiglasowej



A tak jej niższa cześć – tu to już jazda superowa



Chłopaki tym czasem wbijają się we Francuza. Kris w górnej części francuskiego żlebu (fot. Bartek)



zjazd z Miedzianego Francuskim Żlebem

Uśmięchnięte gęby po kolejnym udanym tatrzańskim dniu



No i urodzinowy niemiecki szampan pod francuskim żlebem – za zdrowie Bartka i zakończony fajny sezon 2011/2012!



Pzdr!

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Staroleśnie i Jaworowo!

Staroleśnie i Jaworowo – lajtowo i krajoznawczo - 29/30 kwietnia

Pogoda tropikalna, no a iść w góry gdzieś trzeba. Najpierw z forumowym Hansem objeżdżamy cały dzień miękkie śniegi na Kasprusiu . Dobry to rozruch, a i objechać nowe Legendy się przyda. Zresztą w tym zmiękku, gdzie tu iść?

Później, już w Podspadach zgarniamy Krisa i następnego dnia idziemy Staroleśną na piwo do Zbójnickiej (no bo zmiękkk straszny i w ogóle j.w.).  Wieczorkiem Hans wraca do Kraka, a my spać, bo ambitnie nastawilismy budziki na 4 rano. Celem miały być żlebiki na Małym Lodowym ale (jak się później okazało) wobec braku śniegu i wszechogarniającego zmiękkkku urządziliśmy sobie długą i malowniczą skiturę Doliną Jaworową.

Krótka fotorelacja:

Część pierwsza – Staroleśnie

Hans i Kris zastanawiają się na co wydają 6€ zaoszczędzone podczas podejścia na Hrebeniok


Lampa jak diabli tylko, że wieje że hej!


Zasuwamy rześko na obiecanego browara…


…po którego konsumpcji jeszcze szlajfka przez Zbójnicką Kopkę…


…na szczyt której foczymy zajadle po trawie


Za to z której chwila zjazdu ciut stroma, ciut piękna i nader ulotna (czyt. zajebiście krótka)


Nisko (i szybko) przelatujący Hans…


…który zatrzymał się dopiero przy wodospadzie - kończąc fajną turę ;)


Humory dopisują: Krisowi...


...Hansowi...


...i mnie


Kolejne piwko(a) już w naszych ulubionych Podspadach kończy wielce udany dzień


nawet Jędrek Maciata dojechał na obiad ;)



Część druga – Jaworowo

Bladym świtem skradamy się przez śpiącą Javorinę


Wschód słońca wita nas już gdzieś w dolinie


Pierwsze półtora godzinki z nartami na plecach


 Ale dalej już na szczęście śniegu coraz więcej.


 Jeszcze krótka kombinacja myślowa z cyklu „a może jednak na Szeroką Jaworzyńską???”


Jednak po chwili dochodzimy do wniosku, że  tych warunkach jednak szkoda. Odpowiednia Góra musi mieć odpowiednią śniegową oprawę ;) Jeszcze przyjdzie na nas czas.

Foczymy, foczymy, gadamy, gadamy i nagle wyrasta nam przed oczami mur Jaworowych Turni



Szybka przeprawa przez potok…


…i za moment zbliżamy się już do monumentalnego muru sterczącego przed nami


Konkurs: znajdź Krisa, he, he


Nie jest to łatwe, bo człowiek taki jakiś mały przy tych ścianach


Wreszcie dochodzimy do Żabiego Stawu Jaworowego – obchodzimy go z prawej i dalej granicą cienia


Staw zaczyna pomału odmarzać


Podejście w cieniu już po twardym. Mniej więcej w tym samym czasie słyszymy śmigło i nawet przez myśl nie przechodzi nam, że dwie granie dalej rozgrywa się tragedia...


 Dochodzimy pod Lodową Przełęcz, która okazuje się być wywiana i bez śniegu. Jest już zresztą na tyle późno, że jeżeli chcemy załapać się na dobry śnieg – to najwyższy czas pomyśleć o zjeździe.


Zjeżdżamy gdzieś spod Ostrego Szczytu i  śnieg jest wyborny. Lekko odpuszczone zmrożone. Kris zasuwa na granicy światła i cienia…



Cała zresztą jazda w cieniu Jaworowych jest jakaś niesamowita


Wreszcie dojeżdżamy do Jaworowego Ogrodu…


…i wielce zasłużonego reściku



Krzyś jednak po chwili już na bojowo


 Czas zarządzić powrót – początkowo wzdłuż Jaworowego Potoku


Później szlakiem z towarzyszącym nam ciągle widokiem na Murań i przyciągającą wzrok Dolinką Śnieżną


Już w zmiękkkku wjeżdżamy w strefę drzew i kosówek…


…wśród których jako narciarscy ortodoksi wyszukujemy jakieś dziwne, hardcorowe warianty…


Które czasem kończą się niespodziankami…


Wreszcie trafiamy znów nad strumyk…


…spod którego tylko jakieś półgodzinki zasuwania po stromych kosówkach pozwala nam dostać się z powrotem na ścieżkę... Cóż, tym razem nie zaoszczędziliśmy czasu ale za to chwilę dłużej pozjeżdżaliśmy ;)

Tutaj: zwłoki po wyjściu z lasu na ścieżkę…


…która to ścieżka zdążyła w międzyczasie wiosennie zakwitnąć 


Ostatni rzut oka na kolejne, rojące się w chorych głowach cele…



…no i prawie po 10h wiosennej wyrypy żegnamy się z piękną Doliną Jaworową.




Aż do lata ;)

Pzdr!