środa, 21 marca 2012

Tatrzańska włóczęga: Pięć Stawów - Cicha - Tomanowa - Ornak - Pyszna - Starorobociańska - Chochołowska - Rakoń - Jarząbcza

Dawno już snuł się w mojej głowie plan niespiesznego, tatrzańskiego wędrowania na nartach. Z doliny w dolinę, od schroniska do schroniska. Najlepiej w dobrym towarzystwie. No i w końcu, jak to mówią, marzenia się spełniają. Tylko trzeba im trochę pomóc...
Przygodę rozpoczynamy z Krisem późnoniedzielnym spacerem do Pięciu Stawów. Który to już raz idę nocą Roztoką? Który to już raz zapiera dech rozgwieżdżone niebo na wyjściu z lasu pod progiem Piątki? Czasem zastanawiam się czy będzie mi dane pokonać kiedyś to podejście w ciągu dnia... W schronie litr mineralnej, fasolka i browarek zaserwowane przez czekającego na nas Jędrka.
Rankiem ruszamy; najpierw trzeci raz tej zimy spacer na Gładką, później fenomenalny zjazd aż do Tomanowej, którą docieramy na Tomanową Przełęcz. Zjazd na Ornak i już można zamoczyć dziuba w świeżutkiej piance ;) Dzień kolejny to dojście do Chochołowskiej, z której kolejnego dnia robimy, jak to mówią ślązacy, jeszcze "małą szlajfę" dookoła Chochołowskiej - Grześ, Rakoń i powrót Jarząbczą.

Krótka fotorelacja:

pierwsze podejście - Gładka Przełęcz



Zjazd Wierchcichą i Cichą w rewelacyjnym śniegu to sama przyjemność



Krzychu tnie szusem



Dłuuuugi zjazd w stronę Tomanowej Liptowskiej



Chyba trochę wiało…



…i trochę powyjeżdżało…



Duża lawina, która dojechała aż do szlaku w Cichej z Pośredniego Goryczkowego



Krótki odpoczynek w szałasie…



…i już zasuwamy Tomanową Liptowską



Idealna pogoda do wędrowania



Niektóre trawersy w popołudniowej zupie bardzo psychiczne i ogólnie niefajne



Wreszcie uśmiechnięte buzie – z Tomanowej Przłęczy już tylko zjazd.


Kiepskie warunki śniegowe w zjeżdzie znakomicie wyrównują browarki na Ornaku oraz wieczorna wizyta kolegi Bartka, który jak przystało na zawodowego przewodnika tatrzańskiego zjawia się z flaszeczką i głową pełną opowieści, dzięki którym zasypiamy w opciowo-pyszniańskim nastroju…

Ranek wita nas piękną pogodą i Błyszczem, przyciągającym jak magnes


Mozolne podejście


w stronę Pysznej


Raj utracony





Podejście pod Siwy Zwornik






Końcówka stromej grani już w rakach



Schodzimy granią na Siwą Przełęcz…


Gdzie wreszcie delektujemy się zasłużonym odpoczynkiem i Krisowym ciachem


Przed nami przepiękny zjazd Doliną Starorobociańską




Wspaniały, firnowaty śnieg…


…piękna, długa dolina…


…i ciepłe, słoneczne popołudnie na długo pozostaną w mojej pamięci ;)


Zasłużony odpoczynek w Chochołowskie


Długość cieni wprost proporcjonalna do naszego zmęczenia i radochy po udanym dniu


W schronie seria zasłużonych browarków i długie rozmowy w noc. Bartek musi wracać do roboty ale po Jędrkowym: „A wiesz jak górale godajom? Ja sie roboty nie bojem. Ja się przy kurwie legne!” oraz po Krisowym przytoczeniu przykazań Kołakowskiego (Po pierwsze: Przyjaciele. Po drugie: nie chciej zbyt wiele.) decyduje się zostać i wracać rano. He, he :)

Rankiem na deser decydujemy się na rozruchowego klasyka Chochołowskiej – czyli Grześ i Rakoń – poszerzonego o fajowy zjazd Doliną Jarząbczą

Na Grzesia wjeżdżamy na plecach Jędrusia…


…ale dalej niestety musimy już sami



Jeszcze piękny zjazd z Rakonia w dobrym śniegu…


Trawersik do Jarząbczej


Kilka dylematów z wyborem linii zjazdu


I za chwilę już na dole w Jarząbczej. 


Wszystko co dobre kończy się zbyt szybko jak wiadomo. W głowach jednak dziesiątki nowych planów i szlaków do przejścia – być może jeszcze tego sezonu! Świetnym pomysłem wydają się być organizowane przez Jędrka – już oficjalnie jako instruktora lawinowego TOPR – przejścia tatrzańskie w podobnym do naszego stylu, połączone jednak z praktycznym kursem lawinowym. Może się skuszę na coś podobnego ale już w Tatrach Wysokich ;)

Na parkingu przed toprem jeszcze fajna naklejka na przedniej szybie. He, he, he…



Pzdr!







niedziela, 4 marca 2012

Betonowe Tatry na rogato czyli Kozia i Kozi


Zebraliśmy się w piątkowe popołudnie z zamiarem spędzenia miłego weekendu w Pięciu Stawach. Pomimo trudnych warunków śniegowych zamiar został zrealizowany w pełni. Poniżej krótka fotorelacja.

Weekendowe Tatry to jedno wielkie lodowisko


Lekko chwiejnym krokiem zasuwamy w stronę Pustej


blisko coraz bliżej


W Dolince Pustej wymuszony postój – czyli chillaut. No, cóż; noc wcześniej razem ze szkolącymi się w Stawach wojakami wzięliśmy udział w zawodach pt. „kto ma twardszą głowę”, które to zakończyły się remisem ok. 5 rano… Sobotni start w góry poszedł na autopilocie i dopiero dzięki relaksikowi w Pustej udało się złapać kontakt z rzeczywistością


Poczekaliśmy aż trochę zmiękknie i ok 14 przyatakowaliśmy Kozią Przełęcz


Nad głową ośnieżone skały straszą niczym seraki


Góra Koziej tak twarda, że strach jechać – gość schodzący z Koziej w rakach zjeżdżał pierwsze 50m na linie. Odpuszczamy ostatni odcinek i zjeżdżamy po tym co już ciut zmiękkło – każdy skręt to bardzo ciekawe akustycznie skrobanie



Jazda z Pustej to na przemian twarde, ciut nawiane i gangle. W schronie okazuje się, że niewesoły dzień – piękne słońce, wolna sobota i presja zrealizowania celu zrobiły swoje - 24 osoby pospadały i Topr żartuje, że wylatali dziś cały zapas paliwa gromadzony od 40 lat…

Niedziela to poranna burza mózgów przed obraniem celu wycieczki – w ostateczności spontanicznie decydujemy się na Kozi


Zasuwamy początkowo żlebem, później trawers w prawo na filarek – będziemy zjeżdżać na stronę schroniska


W niektórych miejscach trzymają tylko przednie zęby raków – lepiej nie polecieć – zsuw po betonie na sam dół gwarantowany


Za to widoczność i bezwietrzna pogoda super


Z uwagi na wcześniejsze wyeksploatowanie organizmu zjeżdżamy z bambuły ok. 100m pod szczytem. Chłopaki śmigają zawodowo, a ja łapię lekki stresik ze względu na beton i perspektywę jazdy po ewentualnej glebie.


Środkowa część najfajniejsza – bo na dole znowu betonowo


Po zjeździe szybki żurek i pakujemy manatki. Zjazd z Piątki do Wodogrzmotów to prawdziwe łyżwiarstwo – próg zalodzony więc skrobiemy nartami nieźle – a niżej zamrożona ścieżka to prawdziwy tor bobslejowy.
Za to wylodzona szosa z Moka pozwala rozwinąć całkiem fajną prędkość dzięki której dojeżdżamy po raz pierwszy do Palenicy praktycznie bez odpychania się kijami.

Udział wzięli Kwaśny, ja i Kris.


Dzięki Chłopaki!