poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Staroleśnie i Jaworowo!

Staroleśnie i Jaworowo – lajtowo i krajoznawczo - 29/30 kwietnia

Pogoda tropikalna, no a iść w góry gdzieś trzeba. Najpierw z forumowym Hansem objeżdżamy cały dzień miękkie śniegi na Kasprusiu . Dobry to rozruch, a i objechać nowe Legendy się przyda. Zresztą w tym zmiękku, gdzie tu iść?

Później, już w Podspadach zgarniamy Krisa i następnego dnia idziemy Staroleśną na piwo do Zbójnickiej (no bo zmiękkk straszny i w ogóle j.w.).  Wieczorkiem Hans wraca do Kraka, a my spać, bo ambitnie nastawilismy budziki na 4 rano. Celem miały być żlebiki na Małym Lodowym ale (jak się później okazało) wobec braku śniegu i wszechogarniającego zmiękkkku urządziliśmy sobie długą i malowniczą skiturę Doliną Jaworową.

Krótka fotorelacja:

Część pierwsza – Staroleśnie

Hans i Kris zastanawiają się na co wydają 6€ zaoszczędzone podczas podejścia na Hrebeniok


Lampa jak diabli tylko, że wieje że hej!


Zasuwamy rześko na obiecanego browara…


…po którego konsumpcji jeszcze szlajfka przez Zbójnicką Kopkę…


…na szczyt której foczymy zajadle po trawie


Za to z której chwila zjazdu ciut stroma, ciut piękna i nader ulotna (czyt. zajebiście krótka)


Nisko (i szybko) przelatujący Hans…


…który zatrzymał się dopiero przy wodospadzie - kończąc fajną turę ;)


Humory dopisują: Krisowi...


...Hansowi...


...i mnie


Kolejne piwko(a) już w naszych ulubionych Podspadach kończy wielce udany dzień


nawet Jędrek Maciata dojechał na obiad ;)



Część druga – Jaworowo

Bladym świtem skradamy się przez śpiącą Javorinę


Wschód słońca wita nas już gdzieś w dolinie


Pierwsze półtora godzinki z nartami na plecach


 Ale dalej już na szczęście śniegu coraz więcej.


 Jeszcze krótka kombinacja myślowa z cyklu „a może jednak na Szeroką Jaworzyńską???”


Jednak po chwili dochodzimy do wniosku, że  tych warunkach jednak szkoda. Odpowiednia Góra musi mieć odpowiednią śniegową oprawę ;) Jeszcze przyjdzie na nas czas.

Foczymy, foczymy, gadamy, gadamy i nagle wyrasta nam przed oczami mur Jaworowych Turni



Szybka przeprawa przez potok…


…i za moment zbliżamy się już do monumentalnego muru sterczącego przed nami


Konkurs: znajdź Krisa, he, he


Nie jest to łatwe, bo człowiek taki jakiś mały przy tych ścianach


Wreszcie dochodzimy do Żabiego Stawu Jaworowego – obchodzimy go z prawej i dalej granicą cienia


Staw zaczyna pomału odmarzać


Podejście w cieniu już po twardym. Mniej więcej w tym samym czasie słyszymy śmigło i nawet przez myśl nie przechodzi nam, że dwie granie dalej rozgrywa się tragedia...


 Dochodzimy pod Lodową Przełęcz, która okazuje się być wywiana i bez śniegu. Jest już zresztą na tyle późno, że jeżeli chcemy załapać się na dobry śnieg – to najwyższy czas pomyśleć o zjeździe.


Zjeżdżamy gdzieś spod Ostrego Szczytu i  śnieg jest wyborny. Lekko odpuszczone zmrożone. Kris zasuwa na granicy światła i cienia…



Cała zresztą jazda w cieniu Jaworowych jest jakaś niesamowita


Wreszcie dojeżdżamy do Jaworowego Ogrodu…


…i wielce zasłużonego reściku



Krzyś jednak po chwili już na bojowo


 Czas zarządzić powrót – początkowo wzdłuż Jaworowego Potoku


Później szlakiem z towarzyszącym nam ciągle widokiem na Murań i przyciągającą wzrok Dolinką Śnieżną


Już w zmiękkkku wjeżdżamy w strefę drzew i kosówek…


…wśród których jako narciarscy ortodoksi wyszukujemy jakieś dziwne, hardcorowe warianty…


Które czasem kończą się niespodziankami…


Wreszcie trafiamy znów nad strumyk…


…spod którego tylko jakieś półgodzinki zasuwania po stromych kosówkach pozwala nam dostać się z powrotem na ścieżkę... Cóż, tym razem nie zaoszczędziliśmy czasu ale za to chwilę dłużej pozjeżdżaliśmy ;)

Tutaj: zwłoki po wyjściu z lasu na ścieżkę…


…która to ścieżka zdążyła w międzyczasie wiosennie zakwitnąć 


Ostatni rzut oka na kolejne, rojące się w chorych głowach cele…



…no i prawie po 10h wiosennej wyrypy żegnamy się z piękną Doliną Jaworową.




Aż do lata ;)

Pzdr!

niedziela, 22 kwietnia 2012

Cygańskie szatańskie wersety

No i zajechali Cyganie do Szczyrbskiego. Po co?
A kto ich tam wie. Z nimi nigdy nic nie wiadomo.

Przyjechali nocą, rozstawili swój cygański wóz w najdalszym zakamarku przywyciągowego parkingu i ułożyli się spać.

Cygańśkie życie przychodziło im z łatwością; jeden z nich czerpał doświadczenia z kilku sezonów spędzonych w wozie cygańskim w dalekim Cham, drugi zaś czerpał co mógł z doświadczeń pierwszego.
Półtora miesiąca grudniowych, późnowieczornych zajęć w tajemniczej Trafo-pracowni pozwoliło gruntownie zmodernizować coś, co kiedyś służyło do wożenia dóbr wszelakich, na pierwszorzędny cygański wóz. Pierwszorzędny, to znaczy z wszystkimi wygodami takimi jak: szeroki materac, toaleta, gustowna gazowa kuchnia oraz szafka na słowackie wina.

Rankiem, po zjedzeniu jajecznicy z czerech kurzch jaj, słonecznikowego razowca oraz indyjskiego chutneya z ryżem Cyganie wyjęli najcenniejszą część swojego dobytku w postaci szwajcarskich stockli i francuskich dynastarów, po czym tak zaopatrzeni ruszyli w góry.

Pogoda, adekwatnie do ich ponurych i zarośniętych twarzy była nieciekawa. Gęste mgły, deszcz i wielkie płaty padającego pionowo w dół śniegu zdawały się odradzać Cyganom jakąkolwiek aktywność. Ci jednak uparcie parli naprzód, gnani niewytłumaczalną chęcią odnalezienia czegoś nieokreślonego.
Być może chodziło o jakieś tajemnicze skarby czy wartości, poukrywane przez czarta gdzieś w Grani Baszt o czym donosiły różne niestworzone historie?

Ich postępowanie mogło by o tym świadczyć; wszak gdy tylko mgły rozwiały się, na moment ukazując zarys wierchołków i ścian, skierowali swe kroki ku wybitnemu żlebowi spadającemy z Szataniej Przełęczy. Żleb ów, zwieńczony skalnym oknem, którego ludzka ręka w żaden sposób nie była w stanie stworzyć był idealnym miejscem na szatanią skrytkę. Jeżeli czarcie licho ukryło coś, to tylko tam.
Mozolne pnięcie w górę, urozmaicone od czasu do czasu zmianą podchodzeniowej pozycji na czworaczą, zdawało się nie mieć końca. Tak jak końca nie miało ich ogromne rozczarowanie gdy zamiast obiecanej nagrody pod skalnym oknem znaleźli ledwie jabłczany ogryzek i folijkę po snikersie. Całą frustrację i gniew postanowili wyładować na bogu ducha winnym żlebie, orając jego śniegi ostrymi krawędziami i plugawiąc nieskalaną górską ciszę wysoce niecenzurowalnymi okrzykami, które zwielokrotnione przez echo skalnych ścian kuluaru niosły się daleko, oj daleko.

Na dole już, w zaciszu cygańskiego wozu frustracja złagodzona została wyśmienitym winem domowej roboty, słowackim Kozelem oraz wieczorną wizytą w popradzkim Aqua-wynalazku, która to uszczupliła skromne, cygańskie sakiewki o kwotę 3,50 euro w opcji Sport czyli basen wraz z sauną.

Dnia następnego, niepomni wcześniejszego rozczarowania oraz wiedzeni cholerną, niezadeptywalną nadzieją znalezienia wreszcie w tych górach czegoś wartościowego Cyganie wyruszyli ponownie. Minęli żleb, który dzień wcześniej wywiódł ich na manowce i poszli dalej, wiedzeni piramidalnym kształtem Szczyrbskiego Szczytu i postrzępioną czapą Bystrego Przechodu.

I znów, poza kamerą Go Pro Hero, którą oddali w chwilę po znalezieniu prawowitemu właścicielowi oraz poza dłuuuugim zjazdem Furkotną Doliną nie znaleźli niczego interesującego. Deszcz, który rozpadał się podczas zjazdu z Chaty pod Soliskiem dopełnił czary goryczy. Cyganie zwinęli manatki i urągając słowackiej industrialnej architekturze, którą przesycone jest Szczyrbskie Pleso ruszyli szukać szczęścia w innej, wypełnionej skarbami tatrzańskiej dolinie…

Cygański wóz zajechał


Rankiem gnani nie wiadomo czym, ruszamy nie do końca wiadomo po co


A pogoda czarcie figle płata


Widać coraz mniej, całe góry osnute gęstą mgłą


W odpowiednim momencie mgły rozsuwają się akurat na tyle, że możemy wbić się w upragniony kuluar


Strome, mozolne podejście w padającym śniegu...


…sił dodaje jednak wizualizacja czarciego sejfu ukrytego na przełęczy


Obiecana nagroda tuż, tuż!


No i ch..! Rozczarowanie! Zamiast złotego runa zgryzek ogryzek i snikersowy papierek!


Bierzemy dupy w troki i zasuwamy na dół; czujnie bo wąsko i stromo. Na szczęście przez mgłę nie widać lufy…




W dolince widoczność już dobra i zjazd Młynicką idzie szybko


Ogarniamy się w cygańskim wozie; jak śpiewa Bukartyk „byle wino i chleb, byle nogi cię niosły, wspaniale tak…” – no to pijemy i zasuwamy do Popradu w poszukiwaniu ciepła i złocistej piany


Dnia następnego ruszamy znowu…


…sapiemy podchodząc pod Wodospad Skok…


…i śmiejemy się sami z siebie patrząc na żleb, który dzień wcześniej zrobił nas w ciula


Oto i czarcie włości: Diablovina i Satan


A przed nami piramidka Szczyrbskiego...


z którego zjazd wydaje się całkiem logiczny i fajny - projekt "na zaś"


Zasuwamy dalej; podejście na Capią Przełęcz


Strome podejście na Bystry Przechód…


…nad którym sterczą ładne iglice Furkota…


...z którego widok na Vysoke piękny...

 
…i z którego zjazd wąziutki i kamieniami usłany



Nad Soliskowym Stawkiem już jednak rura i pełen gaz



Długi i piękny zjazd Furkotną


Kris sunie na pełnym żaglu w stronę wiosny



Wreszcie dojeżdżamy do Chaty pod Soliskiem, gdzie króluje, jak to mówi Kris "mechaniczna pokusa"...


Jeszcze spojrzenie na deszcz gdzieś na horyzonie i chwila refleksji, że zaraz przywali i nam…


…co oczywiście następuje w chwilę potem. Mokniemy. Zjeżdżamy. Na osłodę pozostaje cygańska tajemna mikstura, która orzeźwia co tam komu trzeba.



Pakujemy wóz i odjeżdżamy w poszukiwaniu kolejnego, utopijnego celu...