14 maja rąbnęli mi torbę z auta, a w niej laptop, aparat i mnóstwo innych rzeczy. Zdjęcia z wypraw skiturowych od maja zeszłego roku przepadły...
Rzutem na taśmę, w dzień kradzieży zdążyłem jeszcze wrzucić relację z ostatniego weekendu. Z wielu zdjęć i filmów z tego magicznego, tatrzańskiego, surrealistycznego wyjazdu zostało tylko tyle:
Chłopaki! Na Gerlach jedziemy! W Walowym Żlebie jest śnieg! – głos Bartka w słuchawce jest tak przekonujący, że już następnego dnia budzimy się w kamperze nad Wielickim Stawem.
W głowie śpiewa Sikorowski : „5 rano, zabawa skończona, różowieje już niebo na wschodzie” – no ok., różowieje, ale coś jest chyba nie tak bo zabawa ma się dopiero zacząć…
Poranna przebieżka nad Batyżowiecki Staw, dalej popod ścianami Gerlacha i nagle okazuje się, że śnieg w Walowym Żlebie taki jakiś wirtualny nieco. Noooo dobra; jak już tak daleko zaszliśmy przed śniadaniem – to skadź zjechać by trzeba, co nie?
No to idziemy. Dochodzimy na Batyżowiecką Przełęcz. Ostatnie kilka metrów bez śniegu ale za to niżej czeka nas całkiem fajny i długi zjazd.
Na przełęczy oczywiście odwieczny konflikt: „freerider” vs „człowiek gór”. Wchodzić na Gerlach i zjeżdżać w zmiękku, czy olać szczyt i zaliczyć zjazd w super warunkach. Ja tam ciśnienia na szczytowanie (przynajmniej tego rodzaju) za bardzo nie mam, Bartek jako zawodowy Przodownik Tatrzański – jak najbardziej. Na szczęście dzięki Krisowi „freeridery czyli „free-frajerzy” zwyciężają. Dzięki Krzychu!
Zjazd jest zajefajny: lekko odpuszczony śnieg, słońce, pustka i wysokie góry dookoła. Dojeżdżamy nad Batyżowiecki Staw i jako, że wcześnie jeszcze nieprzyzwoicie, decydujemy się eksplorować dalej Dolinę Batyżowiecką. Jestem tu po raz pierwszy więc mam dodatkową motywację aby zmusić swoje „nędzne ciało, roztelepane niczem po łożu madejowem” do kolejnego wyjścia w górę. Tym razem idziemy drugą odnogą Batyżowieckiej, popod ścianami Kończystej. Dzięki temu mamy dobry wgląd w masyw Gerlacha: a to pogadamy o drogach na niego, a to o żlebach z niego, a to o niefartownych partyzantach którzy w 44 roku przygrzmocili w Zadni Gerlach, że aż fragmenty samolotu Li-2 na drugą stronę grani przeleciały…
Dochodzimy wreszcie pod Kościółek. Ja zrzucam plecak, rozsiadam się wygodnie i ogłaszam, że teraz będę robił godzinne rekolekcje, a chłopaki pchani kompletnie dla mnie niewytłumaczalną ambicją prą dalej na Przełęcz koło Drąga. Dochodzą szybciutko i zaliczają mega fajny zjazd z przełęczy. Zgrzytanie moich zębów niesie się po Batyżowieckiej dość mocno.
Bartek, przechodzący o północy do klubu 30+ obmywa jeszcze ciało w Batyżowieckim Stawie (licząc, że Korona Stawów Tatrzańskiech spocznie jeszcze kiedyś na jego głowie), a my po nabożnym umyciu umęczonych stóp zasuwamy rześko do Śląskiego Domu na zasłużoną Cofolę.
Wieczorkiem przeprowadzka na polską stronę; zostawiamy narciarsko-sprzętowy depozyt w starym schronisku w Morskim Oku, a sami śpimy na parkingu w Łysej. O kolejnej już 5 rano zaczynamy poranną przebieżkę tym razem do Moka. A wszystko to dlatego, że Bartek chce sobie zrobić, że tak powiem „urodzinowego francuza”. No to w nieziemskim upale zasuwamy na Szpiglasową, gnani świadomością, że według wszelkich prognoz po godzinie 14 przywali nam deszczem. Na Szpiglasowej zaliczam lekki kryzysik, dzięki któremu zaliczam fajny samotny zjazd w stronę Piątki, a Bartko z Krisem cisną granią przez Miedziane w stronę Francuza, którym po około godzinie w fajnym stylu zjeżdżają. Spotkanie następuje na Niedźwiadku, co stanowi dobrą okazję na małą, urodzinową imprezkę ;)
Najpierw spacer Tatrzańską Magistralą
Dochodzimy nad Batyżowiecki Staw
Poranna twardość pod ścianami Gerlacha zmusza do sporej koncentracji na podejściu (he, he, fajne zdanie wyszło)
Za plecami zostawiamy Batyżowiecki Staw…
…po czym następuje lekka konsternacja: gdzie ten cholerny śnieg? Może to nie ten żleb? What the mother f…r???
Nic to! Ciśniemy dalej. Krzycho podchodzi na tle Walowego Żlebu…
…i dalej aż na Batyżowiecką Przełęcz
Bartek na tle Batyżowickiego Szczytu
Samo wejście na przełęcz już z buta; śnieg zaczyna się kilkanaście metrów poniżej
Batyżowiecka Przełęcz
Krzysiek zapuszcza żurawia w stronę Zadniego Gerlacha
Nad głowami sterczy Targana Turnia
Rzut oka w stronę Wysokiej…
…potem na Białą Wodę…
…i na koniec na nasz zjazd – z Kończystą i Kościółkiem w tle
Wreszcie zjazd z Batyżowieckiej Przełęczy i najpiękniejszy ślaczek świata
zjazd z Batyżowieckiej Przełęczy
Rura przez kolejne piętra Batyżowieckiej
Eksploracji ciąg dalszy – teraz zasuwamy na lewo od Kościółka
Ja zostaję, chłopaki idą na Przełęcz koło Drąga…
…skąd zaliczają fajny zjazd
zjazd z Przełęczy koło Drąga
Pora wracać
Węże w Batyżowieckiej?
Batyżowiecki Staw zdążył już rozmięknąć na tyle, że można pokusić się o kąpiel
Ostatnie spojrzenie na Poprad w dole…
…i z powrotem biegusiem do Śląskiego
Kolejny ranek wita nas już na Łysej Polanie
Nawet jelonki zdawają się być zdziwione naszą obecnością na szosie do Moka o tak wczesnej porze
Upał sakramencki…
Wrota fajnie wyśnieżone ale Głaźne już raczej nie fungują
Jeszcze rzut oka na Mnichowy Staw
I już końcowy trawersik na Szpiglasową
Kris z Bartkiem zasuwają granią na Francuza…
…a ja zsuwając się po łańcuchach i resztkach śniegu pikuję ze Szpiglasowej na Niedźwiadka.
Tak wygląda góra Szpiglasowej
A tak jej niższa cześć – tu to już jazda superowa
Chłopaki tym czasem wbijają się we Francuza. Kris w górnej części francuskiego żlebu (fot. Bartek)
zjazd z Miedzianego Francuskim Żlebem
Uśmięchnięte gęby po kolejnym udanym tatrzańskim dniu
No i urodzinowy niemiecki szampan pod francuskim żlebem – za zdrowie Bartka i zakończony fajny sezon 2011/2012!
Pzdr!