Opady śniegu, niesprzyjająca aura i IV stopień zagrożenia lawinowego całkowicie sparaliżowały możliwość działania w Tatrach. Schronisko w Pięciu Stawach odcięte od świata. Kolega Miro akurat na dyżurze w Piątce; ten to ma szczęście. Siedzę w mieście i marzę, żeby być w zasypanych Stawach; zasięgu telefonicznego nie ma, drogi nieprzetarte. Wielkie Sprawy z nizin nabierają innego formatu i z górskiej perspektywy nie przysłaniają już całego horyzontu...
Na pocieszenie i aby poczuć klimat tego świeżego śniegu, który odciął naszych znajomych gdzieś daleko w Tatrach jedziemy z Mareckim postraszyć na Pilsku. Trochę foczymy, trochę zjeżdżamy; obaj uczymy się dopiero narciarskiego rzemiosła. Śniegu mnóstwo, właściwie w każdym mejscu można zjeżdżać. Z powodu moich problemów z fokami (Montany kupowane "z metra" nie trzymają już tak jak powinny...) rozpoczynamy zjazd z przedwierzchołka zbaczając we mgle za bardzo w prawo przez co wbijamy się w jakiś niesamowicie stromy las, zjazd którym jest dość emocjonujący. Na szczęście miękki śnieg w dużej ilości wybacza błędy i pięknie amortyzuje wszystkie upadki... W końcu po dotarciu na Szczawiny przesiadamy się z fok (które i tak już odmówiły współpracy) na GAT-owską infrastrukturę, z której korzystamy skwapliwie aż do wieczora, zjeżdżając lasami obok wyciągów oraz oficjalnie zamkniętą czarną trasą z Miziowej, czyli uprawiając klasyczny "skialpinizm przywyciągowy" ;)
kilka poglądowych fotografii:
Marek, zgłodniały śniegu toruje z użmiechem na twarzy
ja próbuję za nim nadążyć, co biorąc pod uwagę fakt, że Marecki startuje w 100km ultramaratonach i "od strzału" zalicza kolejne "zwykłe" maratony, nie jest wcale takie proste...
na szczęście głęboki śnieg wyrównuje trochę nasze szanse...
przy zjeździe sytuacja się trochę zmienia; jestem w tym sezonie lepiej rozjeżdżony od Marka i walka ze stromym i świeżym męczy mnie trochę mniej ;)
hmmm, stary - jesteś pewny, że to tu właśnie mamy zjeżdżać?
jasne, dawaj, dawaj :)
No to jadę...
nawet dwudziesta druga gleba ne jest w stanie zepsuć Markowi humoru
Na zakończenie chciałbym dla uczciwości przekazu dodać, że ja upadałem równie często. Ale to ja miałem aparat, he, he :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz