Tatry Zachodnie najlepiej smakują jesienią. Tak już mam. Tym razem udało się namówić Kwaśnego i Tomusia na tzw. szybką (?) pętlę przez Czerwone Wierchy, a dokładnie przez dwa z nich: Kopę Kondracką i Małołączniak. Trasę dla odmiany obieramy "pod włos" - idziemy Doliną Małej Łąki na Kondracką Przełęcz, by przez Małołączniak i Kobylarzowy Żleb zejść na Miętusi Przysłop. Cała ta trasa jest dla mnie i dla Kwaśnego wybitnie interesująca, mamy bowiem upatrzonych już kilka linii do zjazdu, którym warto by się przyjrzeć jeszcze przed sezonem... Idzie nam się nieźle, startując od kamieni w dolinie, poprzez oblodzenie w Głazistym Żlebie, miękki śnieg na Wielkim Szerokim, lodoszreń na Małołączniaku, by wreszcie zakończyć błotem na Wyżniej Miętusiej. Tomuś jako oderwany od biurka przedstawiciel wielkomiejskiego architektonizmu radzi sobie świetnie. W najbliższym czasie zamierza rozpocząć przygodę ze skituringiem więc taki rozruch na pewno bardzo mu się przyda. My z kolei jako topograficzne dziady mamy okazję poorientować się w terenie i poprzypominać sobie te wszystkie fajne tatrzańskie nazwy z których najbardziej lubimy różnego rodzaju Wierszyki...
startujemy bladym świtem; pogoda już teraz daje nam znać, że jesteśmy właściwymi ludźmi we właściwym miejscu
podchodzimy Małą Łąką
Głazisty Żleb zalodzony i przypruszony śniegiem
Wielka Turnia
dochodzimy do Kondrackiej Przełęczy
Tomuś z Kwaśnym szczytują (a właściwie przełęczują)
...za to stali górscy partnerzy porozumiewają się bez słów
Tomuś chyba myśli, że chcemy go zostawić...
...to pewnie przez ten czarny ubiór i kominiarkę, he, he
podchodzimy na Kopę Kondracką, za plecami Gewont...
na grani śniegu coraz więcej
Małołącka Przełęcz
w głowie już świta nam plan zjazdu; niech tylko zrobią się odpowiednie warunki...
...niestety póki co trzeba jeszcze z buta
na przełęczy mijają nas szybkobiegacze, którzy nie zważając na ujemne temperatury opalają (!) zgrabne nogi.
Czy ja się za ciepło ubrałem, czy raczej oni coś nie bardzo...?
Małołączniak skuty lodoszreniową skorupą; Kwaśny pomyka dziarsko w rakach, a ja z uwagi na brak odpowiedniego obuwia do raków lawiruję zakosami
zrobiło się tak jakoś melancholijnie i malowniczo; zawsze tak mam na Czerwonych...
na szczycie Małołączniaka gębule do słońca - i czekamy na Tomusia...
...którego to melancholijny nastrój Czerwonych Wierchów zdaje się usypiać ;)
...a my dzięki niemu mamy czas na podziwianie widoków (o, jak tu ładnie!)...
...przywrócenie w asanie wytrąconej na nizinach równowagi psychicznej...
...odnalezienie właściwej życiowej perspektywy...
...i w końcu wznoszenie modłów o jego szybkie nadejście (oj, zimno się robi...)...
...które w końcu zostają wysłuchane dzięki czemu mamy możliwość wykonania za pomocą samowyzwalacza i dwóch kijków pięknego zdjęcia zespołowego
jeszcze tylko krótka sesja foto z Gewontem...
...i pięknie rozłożonym u stóp Zakopanem...
...i można już zbiegać Czerwonym Grzbietem w stronę Kobylarzowej Turni, na zboczach której wygrzewają się kamziki
schodzimy dość ostrożnie Kobylarzowym Żlebem (koniecznie kiedyś do zjechania!)...
...by dotrzeć na Miętusi Przysłop, który nie wiedzieć czemu naprawdę bardzo lubię. Szkoda, że nie ma tu już schroniska; pewnie stałoby się jednym z ulubionych w Tatrach
chwila zadumy na losem starego schroniska, przemijaniem i przebytą właśnie drogą (kurde, aż tam my byli?!)
stąd już tylko dwa kroki do samochodu gdzie po przebiórce w suche ciuchy...
...można wreszcie pojechać na zasłużonego hot-doga. A może nawet dwa ;)
Pzdr ;)
Czy udało się znaleźć (i zrobić) jakiś zjazd między Kopą a Małołączniakiem? Tam na Przechodzie jest jedna przewężka, która wydaje się wątpliwa.
OdpowiedzUsuń