Bejrut, 3 rano, lotnisko. Po kilku kontrolach i odprawach oraz stresach związanych z troską o nasz narciarski bagaż, siedzimy już od godziny i czekamy na przylot reszty naszej małej ekipy w postaci dwóch Czechów – Vitka i Petra. Oprócz mnie jest Kwaśny, mój górski partner i przyjaciel na dobre i na złe, wyżyłowany ratrak z ostrym poczuciem humoru oraz Roberto, nasz krakowski przyjaciel, outdoorowiec z m.in. McKinleyem i Acongacuą na koncie. Jeżeli dodać do tego Vitka biorącego udział w zawodach skialpinistycznych i Petra zawodowego przewodnika IVBV – robi się całkiem mocna ekipa. To znaczy byłaby mocna gdyby nie ja, cieniarz i pięknoduch, wieczny ogon i szara masa turystyczna naszej ekipy.
Póki co jednak górska zawziętość moich przyjaciół na niewiele się zda; aby dostać się w góry musimy bowiem przebrnąć przez Bejrut i pół Libanu. W tym celu mamy ustawionego lokersa z busikiem. Libańczyk (oczywiście spóźniony o godzinę) zjawia się w końcu, pakuje nas do na oko dwudziestopięcioletniej Toyoty i ruszamy. Nocny Bejrut, arabska muzyka w głośnikach Toyoty, na prędce kupione owoce na przydrożnym straganie i już jest fajnie. Po ok. 3 godzinach nocnego telepania się początkowo po autostradzie, a później po górskich libańskich serpentynach oraz po przedarciu się przez kilka punktów wojskowej kontroli docieramy do naszego celu jakim jest miasteczko Bcharee i leżące ponad nim Cedres. To najwyżej położony w Libanie ośrodek narciarski; wyciągi docierają na 2850m (pod warunkiem, że działają). Stąd też można przyatakować najwyższy szczyt Libanu Kurdat-at-Saudat 3088m.
Najlepsze określenie jakie znajdujemy dla pierwszego rzutu oka na Liban i samo Cedres to „niezła rozpierducha”. Mnóstwo opuszczonych domów, chaotyczna architektura, zasieki z drutu kolczastego, punkty kontroli z żołnierzami uzbrojonymi w automaty – wszystko to skłania do refleksji i każe pamiętać, że wojska syryjskie wycofały się stąd dopiero 5 lat temu, a przez ostatnie 39 lat kraj ten pogrążony był w wojnie domowej pomiędzy maronitami (chrześcijanie), a muzułmanami (ci z kolei tłukli się dodatkowo pomiędzy sobą – szyici, sunnici, druzowie etc.). Obecnie napięta sytuacja pomiędzy rządem, a rosnącym w siłę Hezbollahem również nie nastraja optymistycznie. Za tym wszystkim jednak potrafimy dostrzec niesamowicie piękny kraj, który na niewielkiej powierzchni ponad 10 tys. m2 łączy w sobie piękno śródziemnomorskiego wybrzeża z wysokimi górami, stromymi klifami, skalnymi wąwozami i żyznymi dolinami.
Nas jak wiadomo najbardziej interesują góry. A w górach zgodnie z naszymi oczekiwaniami leży ponad 1,5m śniegu.
Niestety pierwsze dwa dni naszej działalności to walka z opadami śniegu, zagrożeniem lawinowym i mgłą czyli „kurva piczu wole, dyfuz” – jak zwykł mawiać Petr… Dość powiedzieć, że po dotarciu z foki na 2500m i po zrobieniu przekroju- kilkadziesiąt centymetrów świeżego na lodowym podkładzie - Petr określa zagrożenie lawinowe jako tatrzańska czwórka i proponuje odwrót. A Petra, tak jak zresztą każdego IVBV w górach warto słuchać. No i tak resztę czasu spędzamy na ganianiu po stoku z pipsami i wymyślaniu coraz to nowych wariacji śniegowych. Może i dobrze, bo tydzień przed nami 11 Francuzów pojechało z lawiną, która zakończyła się śmiercią jednego z nich.
Na szczęście modły nasze zostają wysłuchane i na kolejne dni włącza się lampa, która pozwala na normalną działalność górską. To dobrze, bo w hotelu żarcie podłe, internet szwankuje, obsługujące nas kafary ni w ząb nie gadają w żadnym cywilizowanym języku, zapasy piwa i pistacji kończą się, a do najbliższego „sklepu” kawał drogi z buta…
Eksplorujemy góry trochę „na czuja” – mapy żadnej nie ma, nazwy zresztą i tak z gatunku tych nie do wymówienia - więc kierujemy się kryterium estetycznym i łoimy co się da. Trochę pomaga nam spotkany miejscowy guide Radjaa – podobno jedyna osoba, która wie o tych górach pod względem skiturowym wszystko.
Po kilku dniach słonecznego narciarstwa pogada załamuje się, a wraz z nią i nasze nastroje. Vitek przebukowuje powrotny lot na wcześniejszą datę, Petr zostaje pomimo niepogody w Cedres (bo w Brnie i tak nie ma co robić, a tutaj przynajmniej jest śnieg…), a Roberto, Kwaśny i ja przenosimy się do Bejrutu by poznać inne rejony Libanu, nażreć się humusu, baraniny i podelektować się wodną fają.
No i tak trafiamy do chyba najbardziej podłego hotelu w Bejrucie, za to z „private bathroom”, wentylacją w postaci dziury w ścianie i ceną 12USD za noc. Na kolejne dni wynajmujemy samochód z kierowcą, którym okazuje się być „Mariiiiooo di Columbia, Si, Si Bogota!” – sympatyczny Kolumbijczyk mieszkający od lat w Libanie i władający w przeciwieństwie do nas biegle hiszpańskim i arabskim. Pomimo lekkich problemów komunikacyjnych zwiedzamy dzięki Mario matecznik Hezbollahu czyli Dolinę Bekaa, starożytne miasto Baalbek, skiturujemy godzinę drogi od Bejrutu w Mzaar-El Faraya i w ogóle jest fajnie. Nocne powroty górskimi drogami z szalejącym za kierownicą Kolumbijczykiem i płynącą z głośników „musica di Columbia” na pełny regulator pozostaną w mojej pamięci na długo. Tak jak i cały Liban, ze swoją ogromną różnorodnością, z pięknymi górami Liban i Antiliban, ze świetnymi zjazdami w dobrym śniegu, z sympatycznymi ludźmi i z przyjaciółmi, z którymi od teraz mamy trochę wspólnych „okruszków pamięci”.
Oto kilka z nich:
Wszechobecne flagi Libanu z narodowym symbolem - Cedrem - oraz równie wszechobecne druty kolczaste
Typowy libański pejzaż przydrożny
Przy mijankach trzeba uważać, żeby nie pójść na czołowe…
Rzut oka na miasteczko Bcharee i Dolinę Quadisha…
…oraz na położone powyżej góry Liban w okolicy Cedres
Będzie gdzie pojeździć
Praktycznie spod hotelu w Cedres można na fokach
Rezerwat cedrów – pozostało ich ok. 350, najstarsze mają po 1500 lat…
Podchodzimy pod przełęcz, której nazwy nie znamy - ok. 2500 m n.p.m.
W górach Liban czasem natknąć można się na różne niespodzianki wystające spod śniegu…
…które jednak nie są niczym groźnym w zestawienu z górami Antiliban – górami tymi biegnie granica z Syrią, a góry te nie nadają się do turystyki ani do narciarstwa z uwagi na bardzo duże zaminowanie…
United Colors na grani Gór Liban - na horyzoncie drugie libańskie pasmo - Antiliban
United Colors na grani Gór Liban - na horyzoncie drugie libańskie pasmo - Antiliban
Widok ze szczytu ok. 2900 m n. p. m. na żyzną Dolinę Bekaa, a za nią odsłaniające się góry Antiliban, góra Hermon i Syria…
…i na drugą stronę: malownicza Dolina Quadisha – ostoja maronitów (chrześcijan), którzy dzięki wydrążonym w skałach doliny domach i monastyrach przez wieki byli nie do ruszenia
Jakiś nienazwany (dla nas) szczyt ok. 2900 m n. p. m. – kolega coś zgubił czy Mekki szuka? W dole Dolina Quadisha, rezerwat Cedrów z prawej i miasteczko Bcharee poniżej
Wreszcie długi i piękny zjazd
Biel, biel i tylko nasze ślady
Piękna pogoda pozwala na szukanie coraz to nowych zjazdowych celów
Góry Liban to mnóstwo wapiennych skałek ułatwiających orientację i zapraszających do frirajdowych zabaw...
...oraz do boulderowych przystawek
zjeżdżając można natknąć się na różne dziwne nieruchomości...
Libański film drogi – czyli powrót z gór
Po najwyższych górach w okolicach Cedres przychodzi pora na odrobinę kultury i krajoznawstwa. Atakujemy Dolinę Bekaa i starożytne miasto Baalbek
Meczet w stylu irańskim w Baalbek; wszechogarniające śpiewy muzezinów i plakaty Hezbollahu na ścianach tworzą odpowiedni klimat
W środku miasta imponujące ruiny i nagie, ośnieżone wzgórza dookoła, refleksja gwarantowana…
…a na zewnątrz: wszechobecne wojsko…
…handlarze z koszulkami i flagami Partii Boga…
…portrety duchowego przywódcy Hezbollahu szejka Hassana Nasrallaha…
…tętniąca życiem ulica w Baalbek…
…fascynujące rozwiązania trakcyjno-energetyczne i same przyjazne twarze wokół…
…typowe środki lokomocji w Libanie – czyli taksówki za kilka USD z łapanki…
...transport publiczny - czyli taksówka w Bejrucie (mieliśmy nawet taki konkurs, kto złapie starszą ;)
...sprzedawcy pamiątek witający nas polskim "Dżen dobry kochana!" i wspominający miło pobyt w warszawskim hotelu Victoria (link dla niezorientowanych)...
…oraz typowa architektura – Libańczycy są mistrzami żelbetu, a wystające pręty zbrojeniowe są znakiem firmowym tutejszych budowniczych
W górach znaleźć można wypożyczalnie sprzętu narciarskiego – wyjątkowo nie z żelbetu…
Po dawce kulturalnych atrakcji wracamy w góry – tym razem kierujemy się do położonego bliżej Bejrutu ośrodka narciarskiego Mzaar – El Faraya
Pomimo usłyszanych od spotkanych Norwegów niepochlebnych opinii o tym rejonie – jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni; góry tutaj zdają się mieć niesamowity potencjał frirajdowy
Kolorytu dodają czarno odziane dziewczyny na stoku…
…szkoląca się narciarsko armia (polecam zwrócenie uwagi na sprzęt)…
I zjawiska pogodowe w postaci Halo
A poza tym jazda, jazda i jazda w doskonałym, firnowym śniegu
Kwaśny przytłoczony arabskim światem i mnogością możliwości zjazdowych
Czasem trzeba jednak uważać na np. nawisy, których jest sporo
Widok na Mzaar
Wyciągi działają teoretycznie do 15.30 – ale w praktyce wygląda to tak, że gość zwija się np. o 14.40 – z uśmiechem wyłączając orczyk i zabierając się z plecaczkiem do domu…
…dzięki temu zostaje czas na libańską wyżerkę i zabawy z wodną fają ;)
Po frirajdowo-turowych przygodach śląsko-krakowska ekipa melduje się z powrotem w Bejrucie
Poglądowy filmik wrzucę za kilka dni - jak się ogarnę
Szukając w necie po powrocie informacji o Libanie znalazłem świetną relację chłopaków z Krakowa z ich pobytu tam.Polecam. Niesamowite ile odnieśliśmy zbieżnych wrażeń.
Z premedytacją nie piszą żadnych praktycznych informacji w stylu co, gdzie i za ile. Jeżeli kogoś będzie to interesować – proszę pytać. Wszystko zresztą można znaleźć w dzisiejszych czasach w necie ;)
Pozdrowionka!
bomba:)totalny odjazd - poza tym cieszę się,że nic Wam się nie stało w tej Libii :):):):):):)ha!
OdpowiedzUsuńLibanie..........
OdpowiedzUsuńnice story, good people, good feelings. thanx.
OdpowiedzUsuńczemu już nie aktualizujecie bloga?
OdpowiedzUsuń