Pomimo niesprzyjającej aury udało się nam dziś spędzić bardzo fajny tatrzański dzień. Chodził nam po głowie już od jakiegoś czasu żleb opadający z Wyżniej Pańszczyckiej Przełączki czyli „Kanion”.
Nam czyli Kwaśnemu i mnie. Nie było jednak za bardzo kiedy się przystawić; a to kiepskie warunki, a to brak czasu, a to zniechęcająca relacja Kuby ;)
Z uwagi na szybko znikający śnieg stwierdziliśmy zgodnie, że dziś pomimo szarówki za oknem mamy jedną z ostatnich szans w tym sezonie…
Zebraliśmy się bladym świtem, via Kasprowy (szybkie śniadanko kawa z jajecznicą), jeszcze szybszy zjazd do Murowańca i już zasuwaliśmy na Czarny. Szybkim krokiem (coś lichy ten lód...) przeszliśmy na drugi koniec stawu i już po chwili wlekliśmy się noga za nogą żlebem w górę. Niestety nie udało się nam zjechać żlebu od samej góry – śniegu jest już tam tyle, że nie sposób nawet ustawić nart w poprzek. Zresztą gęsta mgła o konsystencji tatrzańskiego mleka oraz powiewy wiatru skutecznie uniemożliwiły nam podjęcie takich prób. I dobrze, bo chyba bym się tam zabił…
Na pewno wrócimy do „Kanionu” raz jeszcze – którejś lepszej zimy kiedy góry będą całe białe, a słoneczna pogoda pozwoli wykorzystać cały fotogeniczny potencjał, który drzemie w tym żlebie
Kilka fotek:
Wszystko powyżej Czarnego Stawu schowane w gęstej mgle
Zasuwamy w górę trochę na czuja – tym razem nos Kwaśnego okazał się niezawodny…
…i po jakimś czasie trafiamy idealnie w żleb…
…którym dalej zasuwamy w górę
aż do miejsca gdzie szerokość śniegu uniemożliwia już zjazd
Forma może i kiepska ale humor jest ;)
Pomimo tego, że śnieg to beton z cienką warstwą cukru na górze - nie mamy do niego zbytniego zaufania; zjeżdżamy pojedynczo, pierwszy Kwaśny w ładnym stylu, za nim ja w stylu ciut gorszym (he, he)
Niżej niespodzianka – coś tam się poodsłaniało…
…niestety wszystko szare jak na scholastycznej rycinie…
Dojazd do Czarnego Stawu to kluczenie pomiędzy kamolami i kosówką (tu jeszcze było spoko)…
...które to kluczenie swoje apogeum osiąga przy zjeździe Goryczkową (no tu już przerąbane)
Ponieważ jednak zawsze lubiliśmy rozwiązywać zagadki logiczne, a szczególnie „jak dojść z punktu A do punktu B” – udaje nam się zjechać do samych Kuźnic bez zdejmowania nart :)
Mimo tego, iż nie udało się zrealizować w pełni zamierzonego planu wróciliśmy przed chwilą w dobrych nastrojach. Już wiemy, że nawet niedziela na szaro i czarno biało może być całkiem fajna.
Pzdr!
Nam czyli Kwaśnemu i mnie. Nie było jednak za bardzo kiedy się przystawić; a to kiepskie warunki, a to brak czasu, a to zniechęcająca relacja Kuby ;)
Z uwagi na szybko znikający śnieg stwierdziliśmy zgodnie, że dziś pomimo szarówki za oknem mamy jedną z ostatnich szans w tym sezonie…
Zebraliśmy się bladym świtem, via Kasprowy (szybkie śniadanko kawa z jajecznicą), jeszcze szybszy zjazd do Murowańca i już zasuwaliśmy na Czarny. Szybkim krokiem (coś lichy ten lód...) przeszliśmy na drugi koniec stawu i już po chwili wlekliśmy się noga za nogą żlebem w górę. Niestety nie udało się nam zjechać żlebu od samej góry – śniegu jest już tam tyle, że nie sposób nawet ustawić nart w poprzek. Zresztą gęsta mgła o konsystencji tatrzańskiego mleka oraz powiewy wiatru skutecznie uniemożliwiły nam podjęcie takich prób. I dobrze, bo chyba bym się tam zabił…
Na pewno wrócimy do „Kanionu” raz jeszcze – którejś lepszej zimy kiedy góry będą całe białe, a słoneczna pogoda pozwoli wykorzystać cały fotogeniczny potencjał, który drzemie w tym żlebie
Kilka fotek:
Wszystko powyżej Czarnego Stawu schowane w gęstej mgle
Zasuwamy w górę trochę na czuja – tym razem nos Kwaśnego okazał się niezawodny…
…i po jakimś czasie trafiamy idealnie w żleb…
…którym dalej zasuwamy w górę
aż do miejsca gdzie szerokość śniegu uniemożliwia już zjazd
Forma może i kiepska ale humor jest ;)
Pomimo tego, że śnieg to beton z cienką warstwą cukru na górze - nie mamy do niego zbytniego zaufania; zjeżdżamy pojedynczo, pierwszy Kwaśny w ładnym stylu, za nim ja w stylu ciut gorszym (he, he)
Niżej niespodzianka – coś tam się poodsłaniało…
…niestety wszystko szare jak na scholastycznej rycinie…
Dojazd do Czarnego Stawu to kluczenie pomiędzy kamolami i kosówką (tu jeszcze było spoko)…
...które to kluczenie swoje apogeum osiąga przy zjeździe Goryczkową (no tu już przerąbane)
Ponieważ jednak zawsze lubiliśmy rozwiązywać zagadki logiczne, a szczególnie „jak dojść z punktu A do punktu B” – udaje nam się zjechać do samych Kuźnic bez zdejmowania nart :)
Mimo tego, iż nie udało się zrealizować w pełni zamierzonego planu wróciliśmy przed chwilą w dobrych nastrojach. Już wiemy, że nawet niedziela na szaro i czarno biało może być całkiem fajna.
Pzdr!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz