niedziela, 4 marca 2012

Betonowe Tatry na rogato czyli Kozia i Kozi


Zebraliśmy się w piątkowe popołudnie z zamiarem spędzenia miłego weekendu w Pięciu Stawach. Pomimo trudnych warunków śniegowych zamiar został zrealizowany w pełni. Poniżej krótka fotorelacja.

Weekendowe Tatry to jedno wielkie lodowisko


Lekko chwiejnym krokiem zasuwamy w stronę Pustej


blisko coraz bliżej


W Dolince Pustej wymuszony postój – czyli chillaut. No, cóż; noc wcześniej razem ze szkolącymi się w Stawach wojakami wzięliśmy udział w zawodach pt. „kto ma twardszą głowę”, które to zakończyły się remisem ok. 5 rano… Sobotni start w góry poszedł na autopilocie i dopiero dzięki relaksikowi w Pustej udało się złapać kontakt z rzeczywistością


Poczekaliśmy aż trochę zmiękknie i ok 14 przyatakowaliśmy Kozią Przełęcz


Nad głową ośnieżone skały straszą niczym seraki


Góra Koziej tak twarda, że strach jechać – gość schodzący z Koziej w rakach zjeżdżał pierwsze 50m na linie. Odpuszczamy ostatni odcinek i zjeżdżamy po tym co już ciut zmiękkło – każdy skręt to bardzo ciekawe akustycznie skrobanie



Jazda z Pustej to na przemian twarde, ciut nawiane i gangle. W schronie okazuje się, że niewesoły dzień – piękne słońce, wolna sobota i presja zrealizowania celu zrobiły swoje - 24 osoby pospadały i Topr żartuje, że wylatali dziś cały zapas paliwa gromadzony od 40 lat…

Niedziela to poranna burza mózgów przed obraniem celu wycieczki – w ostateczności spontanicznie decydujemy się na Kozi


Zasuwamy początkowo żlebem, później trawers w prawo na filarek – będziemy zjeżdżać na stronę schroniska


W niektórych miejscach trzymają tylko przednie zęby raków – lepiej nie polecieć – zsuw po betonie na sam dół gwarantowany


Za to widoczność i bezwietrzna pogoda super


Z uwagi na wcześniejsze wyeksploatowanie organizmu zjeżdżamy z bambuły ok. 100m pod szczytem. Chłopaki śmigają zawodowo, a ja łapię lekki stresik ze względu na beton i perspektywę jazdy po ewentualnej glebie.


Środkowa część najfajniejsza – bo na dole znowu betonowo


Po zjeździe szybki żurek i pakujemy manatki. Zjazd z Piątki do Wodogrzmotów to prawdziwe łyżwiarstwo – próg zalodzony więc skrobiemy nartami nieźle – a niżej zamrożona ścieżka to prawdziwy tor bobslejowy.
Za to wylodzona szosa z Moka pozwala rozwinąć całkiem fajną prędkość dzięki której dojeżdżamy po raz pierwszy do Palenicy praktycznie bez odpychania się kijami.

Udział wzięli Kwaśny, ja i Kris.


Dzięki Chłopaki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz