Po skompletowaniu drużyny i dotarciu o 22.00 do malowniczej miejscowości Rydułtowy okazało się, że chyba nie wszystko pójdzie po naszej myśli.
Stróż, zamiast łagodnego kolegi, okazał się być zawziętym maniako-służbistą, wobec czego za radą naszego przewodnika Maidena zmuszeni byliśmy przemykać w pełnym zaciemnieniu przez parkingi pełne TIR-ów i innych dziwnych pojazdów.
Pierwsze podejście na Szarlotę w nieprzetartym śniegu poszło gładko i już po chwili szykowaliśmy się do zjazdu.
Zdecydowaliśmy się na zjazd żlebem schodzącym z hałdy w kierunku N/NW. Warunki do zjazdu jak i warunki do robienia zdjęć były ciężkie.
Otuchy dodawali nam przyglądający się nam z niekłamanym zdziwieniem kierowcy TIR-ów, czekający całą noc na załadunek węgla.
Po zjeździe krótka euforia, wyborny smak aroniówki made in Maiden i zabieramy się za drugie podejście.
Ponieważ za pierwszym zjazdem przeoraliśmy żleb aż do czarnego żużlu, zdecydowaliśmy się na zjazd porośniętym drzewami stokiem z prawej strony. I był to dobry wybór bowiem warunki okazały się całkiem fajne.
Kilka szybkich zjazdów z pagórków moreny czołowej i już za chwilę szóstka cichociemnych postaci przemykała wśród TIR-ów w stronę zaparkowanych konspiracyjnie samochodów by o 02.00 zameldować się w domu.
Krótka fotorelacja:
pierwsze podejście
KWK Rydułtowy-Anna odpowiedzialna za efekty dźwiękowe przy zjeździe; po lewej początek Szarloty
szczytujemy 10m pod szczytem (no bo Szarlota to naprawdę gorąca laska jest, pali się bez przerwy i wyziewy piekielne zapodaje)
rozpoczynamy zjazd…
…tylko po to, żeby za moment podejść znowu i zjechać po raz drugi (konkurs: co autor światłem chciał powiedzieć)
wracamy przez pagórki moreny czołowej…
…na widok których chłopaki nie są w stanie powstrzymać się od zjazdu
i ziuuuuuuuuuuu
wreszcie docieramy do ostatniego zjazdu prowadzącego na parking pełen TIR-ów i ich kierowców…
…którym to dostarczyliśmy bezpłatnej i kulturalnej rozrywki (ciekawe czy robili zakłady kto glebnie)
udział wzięli (od lewej): Iras, Peregrin, Maiden, Kwaśny, Poke i tradycyjnie już Bez-Nart-Ny Marcin za obiektywem.
Specjalne słowa uznania dla Kwaśnego, który pomimo seniorskiego wieku (he, he) wykazał się godną podziwu determinacją i po porannym powrocie z Monachium, wieczorem atakował już razem z nami hałdę. No cóż, jak to się mówi: stara rura nie rdzewieje...
Zjazd z Szarloty jest dużym przeżyciem metafizyczno-estetycznym i zgodnie uważamy, iż każdy pełnokrwisty śląski chop powinien go zakosztować.
Trudności zjazdu żlebem porównałbym do zjazdu z Karbu. W pewnych chwilach jest rzeczywiście stromy, stosunkowo wąski, a trudności potęguje świadomość, że każda gleba kończy się szuraniem dupą po czarnym żużlu znajdującym się bezpośrednio pod śniegiem.
I na zakończenie; Bez-Nart-Ny mówi, że zdjęcia z uwagi na warunki wyszły kiepsko – ale że warto wrzucić je na forum publiczne „jako dowod, że są aspiracje, że jest duch walki i korona śląska padnie jeszcze tej zimy ;-) „
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz