niedziela, 9 stycznia 2011

W stronę Lodowej Przełęczy - czyli jak się ściorać w szreni...

Pojechaliśmy na niedzielny spacer w Tatry.
Celem miała być Lodowa Przełęcz ale nie doszliśmy i wycofaliśmy się z Lodowej Doliny.

Warunki rankiem bardziej charakterystyczne dla kwietnia niż dla stycznia - na upartego na fokach można dojść już z Hrebienioka – a puryści stylu mogą nawet ze Smokowca ;)

My z uwagi na poranne oblodzenie szliśmy w rakach i normalne foczenie zaczęło się od Terinki.
Pogoda piękna; cały czas słońce, cisza i pustki. Powyżej Teryho straszny wiatr i czym wyżej tym bardziej niebezpiecznie. Śnieg sprasowany przez wiatr, tworzący deski wymagał sporej psychy i wyczucia do chodzenia po nim.
„Psychika narciarza winna być tak giętką, jak życie” – pisał Mistrz. No więc naginamy się w stosunku do ambicji i po 1,5h powyżej Teryho rezygnujemy i zaczynamy zjeżdżać.

No i zaczyna się cyrk. Gips, zmrożone, gips, zmrożone etc.
Jednak prawdziwa przygoda zaczyna się na wysokości Złotych Spadów: Jak powiedziano nam w schronie dzień wcześniej padał tutaj deszcz. Tymczasem zapada wieczór, temperatura spada i śnieg zamienia się w ulubiony przez każdego narciarskiego masochistę rodzaj śniegu – szreń łamliwą…
Jazda w czymś takim przypomina szarpaną, nierówną walkę. Inicjujesz skręt po czym całą energię wkładasz w wyrwanie nart z trzymającego białego świństwa. Wozi strasznie i po chwili nogi to rozdygotana galareta

Kwaśny kozacko zjeżdża z czołówką aż na Hrebieniok, ja w pewnym momencie partacko przesiadam się na raki. Skręcone w zeszłym roku podczas nocnego zjazdu Kondratową kolano to zbyt świeże wspomnienie…

Z Siodełka (Hrebenioka) zjeżdżamy po nocy resztkami nartostrady. Jestem już tak zmęczony, że jest mi wszystko jedno czy pod nartami chrzęszczy śnieg czy kamienie. W pewnym momencie zjeżdżamy nawet poboczem po trawie ;)

Fajny dzień, który dobitnie pokazał nam czy jest szreń i szreń łamliwa – „jasna cholera i czarna rozpacz narciarza tatrzańskiego”

Krótka relacja:

Mala Studena Dolina wita nas piękną pogodą i wyśnieżonym chodnikiem



rzut oka za plecy - pod stopami morze chmur - pewnie mieszkańcy Spisza narzekają na nędzną pogodę ;)




wita nas Pośrednia Grań





dochodzimy do Złotych Spadów czyli progu Pięciu Stawów Spiskich


w stronę Hokejki


uskrzydleni Zlatym Bażantem w Terince idziemy w górę. Ładnie oświetlone Baranie Rogi i Barania Przełęcz. My niestety Dark Side of the Valley...

Barania Przełęcz - ktoś nawet zjeżdżał - żlebem zsuwał się bez nart - poniżej już na deskach

brniemy dalej przez Spiskie Stawy


bivacco na Pfinnovej Kopie

czas zjeżdżać


po długiej i nierównej walce dojeżdżamy ponownie do Chaty Theryho


I za chwilę od nowa... Zbułowane kończyny dolne zmuszają do częstych restów...


Wielki Łomnicki Ogród to dość emocjonująca jazda w szreni pomiędzy wantami




szreń i szreń łamliwa - "jasna cholera i czarna rozpacz narciarza tatrzańskiego" :)


tymczasem zapada zmierzch, a w głowie brzmi Czesiu śpiewający "młodzik z chmurek prześwitywał jesienny"...


no i poglądowy filmik:



pozdrowionka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz