niedziela, 31 stycznia 2010

Pilsko (1557m n.p.m.) - no bo gdzieś się ruszyć trzeba...

Choć śniegu nie za wiele - pojechaliśmy "rozruchowo" na Pilsko. Marecki (maratończyk) nadawał tempo, Wojtek (góral z Bielska) pełnił rolę przewodnika, Marek (GOPR-owiec) dbał o nasze bezpieczeństwo, a ja pełniłem funkcję szarej masy wycieczkowej. Bardzo mi ta funkcja odpowiadała - szkoda, że nie można tak zawsze...
Weszliśmy na szczyt Pilska pomimo kiepskiej widoczności, by spróbować jazdy pozatrasowej, która skończyła się w kosówkach poniżej szczytu. Świeży, nieuleżały śnieg zapadał się skutecznie razem z gałązkami kosówki na których leżał. Pół godzinna szamotanina i kilka gleb w kosówce skutecznie zniechęciło nas do dalszych prób zjazdu poza trasą. Trudno, założyliśmy foki i podeszliśmy raz jeszcze na szczyt. Jazda po nieruszanych nartostradach (wyciągi nie działały jeszcze) była już tym o co wszystkim nam chodziło!

Z Hali Szczawiny podchodzimy starą nartostradą...


...i choć znamy tą drogę doskonale - sprawia nam ogromną radość. Jak by to kreślić: głód śniegu? śnieżna desperacja?


tak długo czekaliśmy na śnieg, że teraz każdy jego opad wyciąga nas w góry


trawa ledwo przykryta ale narty się ślizgają - i o to chodzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz